niedziela, 28 kwietnia 2013

Głupoty i/lub ciekawostki part1

No bo tak pomyślałam, że blog ten robi się sztywny, już abstrahując od tego, że nie jestem na tyle inteligentna, by utrzymać tyle mądrych tematów na cały czas mojego pobytutu.

Tak więc w ramach rozpoczętych (nie)skończonych  zacznę kolekcjonować głupie historie jakie mi się przytrafiają. Od razu uprzedzam, nie będzie nic z naszego głupiego prywatnego życia - od niego Wam wara:)

Historia numer jeden.
Bo ci co nie wiedzą, to ja se rower kupiłam se. A bo zdrowia mi trochę trza było trza.
Więc teraz codziennie rano do pracy śmigam sobie rowerkiem:)

Z dnia na dzień obmyślam fajniejszą trasę. Fajniejszą, znaczy bardziej dostosowaną dla rowerów. Bo tak jak w centrum od tras rowerowych przepychu można się zgubić, tak na tych przedmieściach to bida z nędzą. Za to trafiłam na trop jednego, nazwijmy to szlaku, który podąża w moim kierunku przez część swojej. I są tam też tory, przez które początkowo śmigałam wiaduktem, potem przenosiłam przez kładkę dla pieszych, a ostatecznie trafiłam na taki wąski, obskurny tunelik dla rowerów, inwalidów i matek z dziećmi.
I tak to pewnego dnia wracając wczesnym popołudniem, dojeżdżając do tego tunelu, natknęłam się na panią, w wieku, doskonałym, żeby nikogo nie urazić, która, gdy mnie zobaczyła, nie wyglądała na zachwyconą, a po zorientowaniu się, że zmierzam w kierunku tego tuneliku, wpadła w, nieudanie ukrywaną, małą panikę, próbując mnie spowolnić, cały czas oglądając się w tył. Co u ciorta, pomyślałam... na myśleniu się skończyło, bo nie miałam czasu na więcej, mówimy to o małych odległościach, w czasie i przestrzeni, nie takie tam gadu gadu jak ja próbuję uprawiać,. żeby spowolnić akcję i zbudować napięcie!

Tak więc pani udało mnie się jednak trochę spowolnić, ale ostatecznie dała za wygraną i mnie puściła. Wyluzuj, co tam jest, bandyci? - pomyślałam. I owszem, zobaczyłam jednego, no, nie powiem, że dobrze wyglądającego mężczyznę. Ale na bandytę nie wyglądał, na pewno nie niebezpiecznego. Dostrzegłam natomiast ruch ręki kojarzony generalnie z zasuwaniem pewnego suwaka.
Tak. to koniec tej fascynującej historii. Nie. nie ma żadnej puenty. Żona po prostu nie chciała, żebym zobaczyła skarby jej męża (zakładając oczywiście że byli małżeństwem).
Rety, by się zastanowiła chwilę dziewczyna, a czy myślała że mogłam być zainteresowana?:)

piątek, 26 kwietnia 2013

Polacy nie tacy straszni

Jak się tak dłużej przyjrzeć, to maskuje się w tym kraju sporo Polaków. Dopiero teraz zaczynamy ich dostrzegać.

Ich problem to dobre maskowanie. Nie chcą być rozpoznawani (nie tylko z wyglądu, w którym nic raczej w oczy rzucać się nie powinno, ale i raczej mówią po angielsku, nie tak jak te wszystkie Chińczyko-Indianie, których, owszem, czasem bardzo lubię, ale ten poważny problem z asymilacją w sobie mają) i może nawet bardzo chcą być nierozpoznawalni...

Pan spotkany na stacji w Ginifer (taki tam suburb) zaskoczył mnie niesamowicie swoją intuicją, zagadując mnie i wychwycając skąd ja mogę być. Kilka matek wynurzyło się w niedzielę z dziećmi, bo w weekendy dzieci wchodzą za darmo do zoo;).
Smutną historię widzieliśmy też na jednej z imprez Comedy Festival... Mama wołała dziecko po polsku, ale ono odpowiadało już po angielsku... I potem widzimy masę polskich nazwisk w filmach, ale jak dochodzi co do czego, to okazuje się, że może i matka Polka, ale ja to po polsku nie mówię, no, może parę słów, dzień dobry, jak się masz i nie chcecie wiedzieć co jeszcze...

Nie miało być patriotycznie, ale cóż:)

W każdym razie, reasumując tylko, wydaje mi się, że się pomyliłam. Może uwielbiamy narzekać, ale mamy też wiele wartości i wiedzy. I ci, którzy potrafili go wykorzystać, robią teraz karierę na świecie. Dlaczego nie w Polsce? A bo nie było warunków, nie było pieniędzy, nie było czasu, albo ktoś uznał to za bezużyteczne.
No i takim oto sposobem tracimy wartościowych.

Nie martwcie się, nie mówię o mnie. Ja wracam;)

środa, 24 kwietnia 2013

Na cześć żołnierzy!

Jutro święto u nas. Anzac Day.
To dzień pamięci o żołnierzach poległych w akcjach zbrojnych Australii. Oryginalnie wiąże się z I Wojną Światową i tam poległych Australijczykach.
To, że nie dociera do mnie, jak mogli głupi Anglicy wykorzystać Commonwealth, żeby biedne dzieciaki (bo przecież od 16 roku życia) do wysłania na akcje zbrojne, często na drugi koniec świata, z którego nigdy już mieli nie wrócić... no nie rozumiem. Tak jak nasza historia jest okrutna i brutalna, ale przynajmniej wszystko jest klarowne. Sąsiedzi nami pomiatali a my musieliśmy się bronić. Ale czemu oni?

Zważając na to, iż nie jestem Australijczykiem, odkryłam, że mi najbardziej ten dzień kojarzy się z wszechobeznymi ciasteczkami:) Podobno takie robiły matki i żony żołnierzom wyruszającym na boje - tak, aby przetrwały długi okres. Ale trzeba przyznać, że są niczego sobie:) No i proste do przyrządzenia - stąd może ich popularność.

A my, w ramach bezczeszczenia pamięci poległych, chyba niechcący popełniliśmy faux pax (nie, Pawełku, nigdy się nie naucze;) Wracając z zakupami, usłyszeliśmy trąbkę, nie grającą za czysto. Zbliżając się, zobaczyliśmy grupę harcerzy siedzących przy ognisku w ciszy. Tylko oczy wszystkich podążały za nami. Powagi sytuacji nadawał skrzypiący dźwięk, który prawdopodobnie wydawała jedna z toreb... nie wytrzymałam i prychnęłam śmiechem:) potem zorientowaliśmy się, że prawdopodobnie była to minuta ciszy... och, no worries, to tylko ja:)

Happy Anzac Day - czy co tam się mówi...

środa, 17 kwietnia 2013

Przeprowadzka...

Brrr...
Kiedy przybyliśmy tu jakiś czas temu ( "nie liczę godzin i lat...") mieliśmy parę rzeczy na krzyż.
Po dwóch miesiącach nazbieraliśmy trochę dodatkowego obciążenia.
Ta przeprowadzka była jeszcze gorsza.

Ale daliśmy radę. Mamy okazję zwiedzić kolejną dzielnicę Melbourne. Całkiem urocze mieszkanko. I dobrze.

Tylko dojeżdżać trzeba. Pociągiem. Trzy stacje co prawda, ale jak ucieknie, to wieczorem pół godz trzeba czekać...

Ale bez współlokatorów!

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

jeszcze parę dni...

A u nas ostatni tydzień w ukochanym mieszkaniu... a potem następne - niegorsze... no, moze troche lokalizacyjnie:)
Ale i tak będę tęsknić za tym widokiem, który mnie budził co rano...