czwartek, 29 sierpnia 2013

Durne kangury...

Nie każdy jest takim fanem tych cudownych stworzeń... znaleziony przez przypadek filmik pokazuje też że poprzez długi pobyt w kraju zaobserwować można problemy w wysławianiu się w języku ojczystym:)

tym niemniej, szkoda stworzenia... A prawda jest taka, że rzeczywiście, wszędzie ich pełno, ale to nie upoważnia nikogo do zabijania...jak się Tobie latarką w oczy poświeci to też zgłupiejesz.
Jeżdżąc przez Queensland naliczyłam ponad 60 leżących stworzeń przy drodze, ale żadnego żywego. Da się temu problemowi zaradzić. Nie jeździć po zmroku, a jeśli zachodzi taka konieczność nie pędzić 140 km/h tylko z rozsądkiem. Tylko co to rozsądek, niektórzy spytają...

Filmik można obejrzeć poniżej:
Durne kangury
Bendom biegnąć bokom drogi, aż auto już nie będzie tuż przy nich...

wtorek, 13 sierpnia 2013

nieprzemyślane przemyślenia

Czasem się zastanawiam, dlaczego piszę ten blog i, co jeszcze bardziej zaskakujące ktoś go czyta.
Przecież nie jest ani o mnie, ani o Australii, w zasadzie jest tak troche o wszystkim i o niczym.
Oczywiście, prosta obserwacja jest taka, że link na fejsbuku parokrotnie zwiększa liczbę wejść. No z drugiej strony nie można oczekiwać o zapracowanego narodu, żeby łaskawie sprawdzał cały czas czy ci tam na końcu świata czegoś nie naskrobali. Z drugiej strony i tak miło, że widząc link, sporo ludzi decyduje się jednak na jego odwiedzenie, sprawdzenie co za sobą kryje... choć niezrozumiałe, to, uwierzcie mi, bardzo miłe.

Przepraszam, że nie potrafię zagłębić się już w tajniki australijskie, nie opisuję swoich perypetii... czuję jakbym...się tu osiedliła. A o rzeczach zwykłego, normalnego, codziennego życia chyba słuchać nikt nie chce, a przynajmniej ja bym nie chciała, a jak mówi przysłowie, nie czyń drugiemu(...)

Inna sprawa, iż mimo bardzo dużej oglądalności, dostaję bardzo mały feedback, z czym z kolei wiąże się problem tego, iż nie wiem czego odwiedzający oczekują? Czy milczenie oznacza zgodę "tak, przeczytamy wszystko co zaoferujesz" czy właśnie bardziej "wszystko mi jedno?

Dostałam kilka przeuroczych maili, w których są gratulacje przyjazdu tutaj, czasem zachwalanie moich glupich historyjek:) i za to dziękuję.

Ale ciągle mi mało.

Wątpię, żeby ten post przyniółs jakiś rezultat, prawdopodobnie skończy się na tym, że dalej będę od czasu do czasu pisać co ślina na język przyniesie. O.

Miłego wszystkiego!:)

niedziela, 11 sierpnia 2013

IT bez internetu!

Siedze sobie na zajeciach.
Z jakiegos powodu na informatyce nie udostepniaja nam internetu. Troche ich rozumiem:)
Ale jak mozna bez niego zyc:) wiec udalo mi sie wlamac. I zostalam bogiem grupy:) oczywiscie w tym wypadku bylo to banalnie proste, ale i tak nie zmienia to faktu, ze nikt poza mna nie wpadl na to w tej grupie - jak to mozliwe? czyzby Polacy byli naprawde takimi kombinatorami jak moj przyklad na to wskazuje?:)

Inna ciekawostka... nikt nie rozprzestrzenil tu projektu wpisywania sie na listy obecnosci...no co ta Au taka porzadna...';)

wtorek, 6 sierpnia 2013

Czy można wyrosnąć z planów studenckich?

Bardzo dużo zmian, ale jak pisałam, o życiu prywatnym nie chcę się nadmiernie rozpisywać, jako że nie mam pojęcia kto to czyta. Mam nadzieję, że to rozumiecie i nie będzie żadnych fochów czy personalnego problemu z tego powodu.

Nie chwaliłam się też, i w sumie na dobre wyszło, moim planem, w którym uczestniczyłam i bym dalej uczestniczyła, gdyby... no właśnie.

Sprawa jest taka. Wszyscy wiedzą, że nikt tu w au nie potrzebuje reżyserów dźwięku, w szególności polskich, kiedy w razie potrzeby mają swoich własnych, ktorzy skończyli tutejsze szkoły i...no trochę, jak u nas, znajomości i zamknięte środowisko...
W każdym razie, trafiła mi się nagła i niespodziewana szansa wziąć udział w planie studenckim. Sprawa prawie komfortowa, jak na pierwszy rzut oka, wiedziałam już o wszystkim na tydzien(!) wcześniej, nie mając własnego sprzętu byli w stanie zorganizować wszystko ze szkoły, zapewniali transport i nawet padło pytanie, czy mam jakieś specjalne wymagania żywieniowe (już nie chciałam mówić, że w zasadzie, to trochę cieżko mi dogodzić, napisałam tylko, żeby się mną nie przejmowali:)

Tak. No i zaczęło się. W poniedziałek, ponieważ było blisko, śmignęłam sobie na rowerku - nadmieniając tylko, że w dzielnicy, w której kręciliśmy, przy wszystkich wypaśnych autach, gdzie audi czy mercedes były jednymi z gorszych marek, moj pojazd wyglądał jakby ubogi syn krewnego przyjechał w odwiedziny:) potem jednak okazało się, że auta mojej ekipy były niewiele lepsze, wszyscy więc bardzo pasowaliśmy do okolicy;]

Pierwszą wpadką było spóźnienie się aktorki o ponad godzinę, ktorej kierowca przyniósł też (na szczęście) mój boom. Na zamówione mikroporty się nie doczekałam tego, ani zresztą następnego dnia. Całość więc szła z tyczki, co nie byłoby jakąś tragedią, ładny dźwięk z tyczki, który byłabym w stanie nagrać mógłby być wystarczający, gdyby nie... generator prądu czy samochód, który, nawet w scenie gdzie nie ruszał się o milimetr, musiał mieć cały czas włączony silnik. Było też kilka innych czynników, które doprowadzały mnie do szału już pierwszego dnia, jak chociażby persona reżysera, który, gdyby nie jego asystentka, w ogóle by nic nie wiedział, nie słyszałam też żadnej uwagi ani komentarza między dublami, poza tym, że z jakiegoś powodu chciał powtórzyć...

No i klaps.. osoby klapsowe zmieniały się jak w kalejdoskopie, i tak jak pierwszej udało mi się przetłumaczyć, że bardzo miłoby było, gdyby take number zgadzał się z moim numerem nagrania i objaśnić zawiłą technikę klapsania klapsem, tak następnego dnia, gdy reżyserka i kilka innych osób popełniało dokładnie te same błędy, zwątpiłam.
Drugiego dnia złapał mnie straszny ból głowy, który utrzymywał się przez cały dzień i pogarszał się z każdym przelotnym opadem deszczu. Sprawy nie polepszał kompletny brak albo dezinformowanie wszystkich, generalnie wszystko poruszało się bardzo wolno. Sztab produkcji wydawał się bardzo zorganizowany. Może tylko ja uważałam, że kromka chleba tostowego  (z rodzynkami - fuu!) i sok jabłkowy na śniadanie, pół bagietki, ciastka i chipsy na obiad, banan i mandarynka nie załatwią sprawy posiłk ów, a może to tylko moja polska natura chciała sobie ponarzekać.
Ale. Nie wyobrażam sobie takiego planu, i w sumie nie było takiego w pl, w którym bym uczestniczyła bez kawy/herbaty i ciepłego(!) posiłku w środku dnia, zakładając, że plan trwa con 10h!
Wykończona, tego dnia dotarłam do domu z gorączką i pękającą głową, prawie szczęśliwa informując producentkę, że nie będę w stanie dotrzeć następnego dnia na plan i czy jest w stanie kogoś zorganizować.
Oczywiście, jeśli powiedziałaby że nie, poszłabym i im pomogła, ale zważając, że poświęcam tydzień żeby im pomóc, bez żadnej opłaty, wydaje mi się, że należałyby mi się jakieś godne warunki pracy.
Nie wiem, może wyrosłam z planów studenckich, może polscy studenci są lepiej ogarnięci niż australijscy, nie chcę doszukiwać się powodu, w każdym razie, nie udało się.
Muszę pozukać innej szansy, żeby stać się sławnym dźwiękowcem w tym kraju:)