poniedziałek, 24 grudnia 2012

Święta...Święta...

Cudownych świąt życzymy wszystkim. U nas wigilia przebiegla w niemiecko-francuskiej atmosferze, wiec mozna sie bylo poczuc nieco wyalienowanym, natomiast caly dzień był w rzeczy samej, przesympatyczny. Poczynając od tego, że wyspałam się jak nigdy;) udaliśmy się na najpiękniejszą plażę w okolicy i bardzo witrznej atmosferze - jak to przystało na ocean, cyknęliśmy parę fotek, pospacerowaliśmy po wybrzeżu i... wróciliśmy sprawdzić jak nasza wigilijna ekipa się miewa:)
Nasza najpiękniejsza na świecie choinka!
Właśnie zakończyliśmy najbardziej specyficzną kolację wigilijną w jakiej uczestniczyłam. Życzę wszystkim, by w gronie rodziny (może niekoniecznie zawsze tak życzliwej, ale przynajmniej mówiącej w tym samym języku) spędzili piękne chwile!
A także, by Wasze życzenia się spełniały, tak jak nasze...




niedziela, 23 grudnia 2012

Przedświąteczne poruszenie...

Hej obywatele, przed świątecznie! Mój sprawdzacz pisowni twierdzi, że to się pisze osobno, więc niech mu niech będzie ;)

Jak na święta przystało, dużo czasu spędza na zakupach. A niestety wszyscy spędzają tego czasu więcej, przez co w sklepach robi się tłok... Supermarkety wypchane ludźmi, którzy w pośpiechu chwytają produkty, które twierdzą, że mogą im się przydać, bo to ostatnia okazja, żeby jeszcze coś kupić...
W Australii nie ma takiej sytuacji. Znaczy w sumie, to są dwie. Dwie skrajne. Supermarkety są czynne nieco krócej, ale przez całe święta. Przykładowo, jeśli coś było czynne do 24, to skrócono ten czas do 20, bądź 18. Dział monopolowy natomiast działa cały czas bez zmian. Tak. W standardowych godzinach.
A dziwne to jest, ponieważ Australijczycy uwielbiają wolne i wakacje. Przekonaliśmy się o tym w czasie poszukiwań pracy - okazało się, że wszystkie puby i retauracje są zamykane z dniem dzisiejszym i trwają w tym stanie (zamknięcia) co najmniej do 6-7 stycznia, a niektóre, uwaga uwaga!, do końca stycznia! Tak.
Widać więc, dość duży kontrast. Niby wszyscy mają wolne, a jednak w supermarketach jakoś mniej świątecznie. Może to też jest przyczyną braku, popularnej w Polsce, nagonki zakupów przedświątecznych. Po prostu każdy jest świadomy tego, że będzie mógł w każdej chwili wyskoczyć do sklepu po śmietanę, która mu się właśnie skończyła.
Dużo większą popularnością niż w Polsce, cieszą się też kasy samoobsługowe, które znacznie przyczyniają się także zapewne do rozładowania kolejek. Samoobsługowe są świetnie wyposażone, także w ekran dotykowy przy zastosowaniu karty wymagającej podpisu - można złożyć podpis elektroniczny! ;)

Ale nie o tym chciałam napisać.
W naszym sąsiedztwie znajduje się duże targowisko, nazwane Victoria Market. Jest to olbrzymi teren, nie znam w sumie wielu targowisk, ale takich jak groodziskie, to ich tu z 10 by się zmieściło - sam dział z mięsem jest rozmiaru naszego lokalnego targu:)
W dziale mięsnym cuchnie niesamowicie niezmierzoną ilością mięsiwa, być może ktoś, kto uważa za smakołyk, jest w stanie przejść, ja nabrałam mdłości już po przejściu paru kroków. Potem nauczyliśmy się omijać tę część i przechodzić bezpośrednio do pozostałych działów.
Mięcho jest jedynym pomieszczeniem zamkniętym, nad pozostałymi postawione są jedynie daszki, chroniące przed deszczem, a może raczej przed słońcem w panujących tu warunkach (chociaż deszcz też potrafi wziąć z zaskoczenia:) Jest tu mega tłocznie, czasem ciężko się przecisnąć...

Ale tu ruch...
Najbardziej niesamowitą rzeczą na rzeczonym markecie jest niezmierzona ilość sprzedawców, z których każdy próbuje zwrócić na siebie uwagę. A czyni to w sposób...wpływający zniekształcająco na moje (myślę, że nie tylko moje) bębenki uszne. Każdy rozdziera swe usta w niebogłosy, by to jego głos został usłyszany przez jak największą liczbę potencjalnych klientów... Kupując pewnego dnia pomidory niemal nie ogłuchłam, gdy pani, obsługując mnie, nie chciała zaprzestać wrzasków zachęcających innych...widziałam też podobną sytuację z panem, których dialog wyglądał mniej więcej tak:

Sprzedawca: - ONE DOLLAR ONE BAG!!!
Klient:podchodzi,, chcąc kupić
S: - ONE DOLLAR ONE BAG!!!
K: Yes, I know.
S: - ONE DOLLAR ONE BAG!!!
K: I can hear you.
S: - ONE DOLLAR ONE BAG!!!
K: Yes, I know, I want to buy...
S: - ONE DOLLAR ONE BAG!!!
...
i takich sytuacji bywa wiele...;)
Nawet wykorzystują, jak to ostatnio zauważyliśmy, do tego celu dzieci!:) Które uwielbiają rozdzierać swoje buziaki i w dodatku nie trzeba im za to płacić...:)

Impreza kończy się teoretycznie ok 14-15, ale prawda jest taka, że jak się przyjdzie w okolicach tych godzin, to można zrobić najlepszy biznes. Każdy się chce pozbyć owoców, bo nie przeżyją do następnego dnia, więc sprzedaje za bezcen, dużo taniej niż normalnie. A wszystko nadal jest tak samo pyszne.
No właśnie. Wszystko jest tu pyszne. Nigdy w życiu nie jadłam tak pysznych pomidorów, a uwierzcie, że jadłam wiele...;) Radek cały czas zachwyca się słodkością pomarańczy, banany są takie idealnie do jedzenia, słodziudki arbuz, nektarynki...no wszystko, wszystko wszystko! Bo oni to sami chodują! nie muszą sprowadzać zza oceanów, wszystko dojrzewa na drzewach/krzakach/czy tam czymś i jest dopiero zrywane i jedzie od razu na targowisko. Żyć nie umierać. Naprawdę. Jest pysznie!
Bronią się też przed przewożeniem na teren Australii innych niż własnych owoców, ale o tym w następnym poście - w każdym razie nie potrzebują nic, poza swoimi własnymi, niesamowicie pysznymi produktami!

Nie życzeniujemy się jeszcze, jutro planuję to uczynić, tak więc do jutra!:)

środa, 19 grudnia 2012

Trochę o sygnalizacji i oznakowaniu dróg...

Chciałabym dziś powiedzieć parę słów na temat poruszania się po Melbourne. Tak, ponownie. Wybaczcie, może to trochę zboczenie zawodowe, a może po prostu wszystko jest tu naprawdę kompletnie inaczej zorganizowane...
Oczywiście nie ma obowiązku czytania tego, jeśli ktoś nie ma ochoty, pewnie wkrótce pojawią się wpisy mniej praktyczno - techniczne;)

Wiemy więc już, że należy się poruszać po lewej stronie. Wiemy też, że piesi często mają z tym problemy, w szczególności ci o żółtawym odcieniu;)
Całe szczęście samochody i rowery poruszają się bardziej ustalenie i cywilizowanie, więc na jezdni nie ma tego typu problemów. Tak, rowerzyści także, ponieważ w całym centrum (a może poza nim także, ale nie mieliśmy okazji jeszcze tego sprawdzić) jezdnie zawierają także pas dla rowerzystów, co pokazuję na 1. zdjęciu. Dalej widać także tory tramwajowe. Tramwaje, w odróżnieniu do polskich, nie mają pętli, ale po prostu zmieniają kierunek jazdy, tak jak nasze pociągi. Nie potrzeba dzięki temu tworzyć pętli, ale drzwi muszą się znajdować po obu stronach pojazdu.
Na zdjęciu widzicie też pasy, co, jak wcześniej pisałam, zdarza się zazwyczaj na przejściach bez sygnalizacji świetlnej. Po lewej stronie, ta dochodząca do pasów linia to wypukłe oznakowanie dla niewidomych. Tak, wszędzie jest ich pełno, myślę, że żaden niewidomy w Melbourne nie zaginie;) ale o tym będzie też dalej.
Większość chodników, w przeciwieństwie do naszej kostki, jest wylana betonem. Nie mam pojęcia, czy to lepiejsze, na pewno dla rolek, deskorolek bardziej przyjazne, kto jeździ, ten wie czemu:)

1.Wszystkie ulice mają wydzielony spory kawałek dla rowerów


Na następnym zdjęciu widzimy jedno ze skrzyżowań w centrum. Fajną sprawą dla rowerzystów jest poszerzające się miejsce oczekiwania na zmianę sygnalizacji tak, by mogli stanąć obok siebie, ewentualnie porozmawiać.
2. Dojeżdżając do sygnalizacji pas dla rowerzystów poszerza się dwukrotnie tak, by kilka rowerów mogło stanąć obok siebie


Na 3. fotografii to samo srzyżowanie, ale widok na wprost - super opracowane ominięcie przeszkody dla niewidomych - mogla podążać za wypukłościami. Na wprost natomiast wspomniane linie wyznaczające obszar przejścia dla pieszych z sygnalizacją.

3. Niewidomi bez problemu będą mogli ominąć przeszkody dzięki świetnemu ich oznakowaniu

No i następna sprawa pozwalająca się odnaleźć niedowidzącym: dochodząc do każdego rozgałęzienia pojawia się na podłożu kwadrat z wypukłości, oraz odchodzące w każdym z możliwych kierunków linie. Dzięki temu nie można traić w ślepy zaułek;) Jeszcze jedna dobra sprawa dla tej grupy to informacje na przystankach autobusowych i tramwajowych po przyciśnięciu odpowiedniego przycisku, informujące o odjeżdżających z tego miejsca pojazdach, rozkładzie, itp.


4. skrzyżowanie oznakowane dla niewidomych   





Na koniec jeszcze krótki filmik, prezentujący uroczy dźwięk, który pojawia się przy każdej zmianie świateł na zielone. Zakochałam się w nim od pierwszego usłyszenia!:) Jest jak...wystrzał z jakiegoś kosmicznego pistoletu:) Nie jakieś tandetne "światło czerwone, proszę czekać", tylko charakterystyczne i z poczuciem humoru! :)
Wybaczcie, trochę go zagadałam, ale myślę, że da się wychwycić:]
Have a very nice day!

Latające buty?

Dziś o kolejnym zwyczaju. Podobnie, a może nawet jeszcze dziwniejszym... Już drugiego dnia podczas spaceru po najpiękniejszej z dzielnic Melbourne - St Kildzie zaobserwowaliśmy, spoglądając w piękne niebo, że coś tu nie gra. Nie gra, ale za to wisi. Co jakiś czas pojawiały się, grupami bądź w pojedynkę, obuwie, zazwyczaj typu trampki. Za pierwszym razem myśleliśmy, że jacyś studenci się upili i zrobili żart koledze. Ale w momencie, gdy zaczęło to być zjawisko bardziej regularne, zaczęłam się zastanawiać, o co w tym wszystkim chodzi... Potem okazało się, że w innych dzielnicach to zjawisko także ma miejsce.
A najciekawsze było, kiedy oglądając jedną z animacji, dostrzegliśmy kadr, również pokazujący tramka na drucie...

Trampki porozwieszane na prętach w St Kildzie
Nie mam wiele teorii tłumaczących to zjawisko. Jestem natomiast pewna, że to nie żart, że to ma jakiś głęboki, dobrze ukryty sens. I znajdę go! A wtedy Was poinformuję.

A może ktoś wie, albo ma jakiś ciekawy pomysł, jakąś poszlakę, która mogłaby mi pomóc w śledztwie?

niedziela, 16 grudnia 2012

Zbędne ubrania...?

Zaobserwowalismy tu bardzo ciekawe zjawisko... Początkowo mieliśmy wrażenie, że jest to przypadek, ale w pewnym momencie wydało się to wręcz podejrzane... Mianowicie odczuwalna jest tu mania porzucania ubrań,w szczegolności bielizny:)

Idąc drogą zauważyliśmy już kilkanaście par majtek, nawet jakieś pampersy, parę skarpetek (nie w parach), była też koszulka, czapeczka, chusteczka do nosa (nie papierowa, taka z materiału, o ile ktoś jeszcze wie w dzisiejszych czasach o ich istnieniu)... zapewne też inne gadźety:)

Zastanawia mnie przyczyna porzucania tychże. Czy może po prostu, gdy majtki się pobrudzą, ludzie zdejmują je, zakładają (kupują) nowe, te porzucają i idą dalej? Czy może jest to jakiś ślad, który gdyby dokładnie śledzić, mógłby doprowadzić nas do jakiegoś celu?
przykład porzuconej bielizny - slipy męskie

Wersją najbardziej prawdopodobną na dziś wydaje mi się jednak jeszcze inna.
W Melbourne, mimo dość wysokich temperatur, nie odczuwa się tak bardzo ciepła, ze względu na często występujący, silny wiatr. Moja ostatnia teoria jest więc bardzo prozaiczna. Może po prostu ktoś nie przypiął, bądź przypiął nienależycie swoje pranie, przez co porwane przez wiatr wędruje po ulicach, szukając nowego domu...?

czwartek, 13 grudnia 2012

Moja szkoła

Dzis juz czwarty dzien w szkole.
Powoli ogarniaja moje imie,chyba nie bedzie juz konieczne przedstawianie sie jako gogo;)
Nie jest łatwo...problem w tym,ze nie do konca przykladalam sie do angielskiego,a teraz,nie dosc ze nie idzie dogadac sie w innym jezyku,to w dodatku rzucilam sie na gleboka wode i wybralam kurs przygotowujacy do IELTS. To rodzaj egzaminu,jaki jest niezbedny,gdy chcesz sie dostac do jakiegokwiek college'u czy uniwersytetu. Wszyscy tu sa zdeterminowani i mowia bardzo dobrze,duzo lepiej ode mnie,co tylko poglebia moja depresje...;) ale wczoraj udalo mi sie nieco przelamac. Okazalo sie ze mieszka niedaleko mnie kolezanka z Kolumbii,wiec przekonalam ja,zebysmy poszly na pieszo - to jakies pol godziny. I cala te droge przegadalysmy,moze nie najwyzszej klasy angielskim,ale bylo bardzo milo:) nawet byla mi wdzieczna ze nie pozwolam jej jechac tramwajem bo troche ruchu jeszcze nikomu nie zaszkodzilo;)

Dzis natomiast spotkalam sie z ciekawym pytaniem... Kolezanka z bodajze Chin,spytala mnie,czy w Polsce mowimy po angielsku,znaczy,czy jest on jezykiem urzedowym. Bardzo mnie zaskoczyla,wiec wyjasnila,ze wszyscy Polacy,jakich spotkala,mowili b dobrze po angielsku,wiec pomyslala,ze moze jest to nasz drugi jezyk! Jestem pewna ze nie mowila o mnie,ale to mile slyszec cos pochlebnego o Polakach na koncu swiata:)

Z ciekawostek,inna dziewczyna spytala mnie,czemu wszyscy Polacy maja niebieskie oczy:) nie potrafilam odpowiedziec,poniewaz to nieprawda...;)

Wracajac do wiedzy Australijczykow o Polakach,jestem naprawde pozytywnie zaskoczona,ze znaja,poza paru brzydkich polskich slow,czasem troche historii,czasem zwyczaje,wiedza skad gora Kosciuszki... Przerwa w zajeciach sie konczy, uciekam uczyc sie dalej!:)
Aha,przypomnijcie mi,mam tez pare ciekawostek roznic miedzykturowych jakie maja tu miejsce!
Take care!

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Pierwszy dzień w szkole...

Dziś po raz kolejny stałam się uczniakiem i miałam swój pierwszy dzień w szkole...
Naprawdę mnie zestresował, jak prawdziwy pierwszy raz...;) Ale nie było tak strasznie. A międzykulturowość grupy miażdży. W zasadzie byłam jedyną, która dołączyła do grupy w tym tygodniu, więc wszyscy już się trochę znali, a nauczyciel próbował wymówić moje imię - Gosia, proste? Nie dla każdego... Po kilku powtórzeniach stałam się czymś w rodzaju Got ya (czyt Gocia, lub wręcz Gacia, skąd niedaleka droda do gaci, a to przestaje być fajne...;) ) tak więc potem dowiedziałam się jeszcze kilku fajnych rzeczy, jak na przykład, że z Polski do Japonii jest rzut beretem, albo że polski i czeski to w zasadzie to samo. Potem, gdy rozpoznawaliśmy, z jakiego kraju jest największa część grupy, dowiedziałam się, że jest taki kraj jak Europa...:)
Pomijając kilka tych, nazwijmy to, niedoskonałości, muszę przyznać, że atmosfera w szkole i grupie była naprawdę przyjemna i, pomijając coś co zostało nazwane 'jet leg' (problem ze strefą czasową), myślę, że naprawdę mi się tu spodoba.
No właśnie, nawiązując do problemów z przesunięciem czasu - wydaje mi się, że doszło do niewielkiej roszady - ja, wieczny nocny marek, obecnie padam jak mucha przed 23, a czasem i wcześniej, wstaję natomiast o 7 wyspana. U Radka jest nieco odwrotnie;) No i oboje budzimy się o 3 w nocy całkiem wyspani, zastanawiając się, czy nie zjeść śniadania... ciekawe czy tak już nam zostanie?:)
That's all for now, miłego dnia życzę, jak wspominałam, zasypiam!

sobota, 8 grudnia 2012

przepisy, czyli trochę o tym, jak się poruszać w au

Na początku pragnę tylko nadmienić, że moje zdolności twórcze, pomimo iż ze szkoły mnie nigdy nie wyrzucili, nie są zbyt wielkie, a język którym się posługuję bardziej potoczny, proszę więc o wyrozumiałość, a jeśli komuś się nie podoba, może nie czytać. Jeśli nikomu nie będzie się podobać, zacznę pisać po angielsku i tyle radości ze mnie będzie!;)

Pierwszą rzeczą, jaką robi się po wyjściu z lotniska, jest dostanie się do centrum miasta. Wszystko jedno, czy będzie to taksówka, autobus, czy prywatny szofer, trzeba rozpocząć poruszanie po tym kraju. Każdy oczywiście wie, że jako kraj zsyłki skazańców brytyjskich, obowiązują tu tak samo jak w całym United Kingdom, ruch lewostronny. Oczywiście, każdy to wie, ale wiedzieć, a umieć funkcjonować w takim lewostronnym świecie to jeszcze nie tak bliskie rzeczy.
Zasiadłam tuż obok kierowcy, żeby mieć dobry widok na to, w jaki sposób on się odnajduje i jak sobie radzi. To trochę zabawne, gdy manewr wyprzedzania wykonuje się z prawej strony, tak samo odwrotnie umieszczone są pasy ruchu szybszego i wolniejszego. Już nie mówiąc o jeździe na rondzie, gdzie wszystko kręci się w drugą stronę!
No i przede wszystkim polecam każdy lewostronny kraj osobom, które uważają, że skręcić w prawo jest łatwiej niż w lewo;)
Lewostronność przenosi się także na inne elementy funkcjonowania w australijskim świecie: ruchome schody  wjeżdżają do góry po lewej stronie, także piesi chodzą w analogiczny sposób. No, z pieszymi może nie jest tak łatwo. Niestety, mamy tu tony obcokrajowców, z wszelkiego rodzaju Azjatami na czele. Często prawo- i lewostronność się tu miesza i wychodzi jedno wielkie zderzenie, zwłaszcza na starcie  z przejścia dla pieszych...
No właśnie - przejścia dla pieszych. Pierwsze pasy które zobaczyłam były rzadsze i szersze od naszych. Potem okazało się, że pasy w zasadzie są szczątkowe - w miejscu gdzie ruch kierowany jest światłami zamiast nich występują dwie linie wyznaczające obszar po którym piesi mają się poruszać, tam natomiast gdzie nie ma świateł, zazwyczaj nie ma też pasów. To, że należy tu przechodzić można poznać po zjazdach dla inwalidów i świetnie oznakowanymi wypukłościami dla niewidomych - one pojawiają się przy każdym, nawet najmniejszym przejściu.

Wytłumaczenie działania australijskiej sygnalizacji dla pieszych
Sygnalizacja również wygląda nieco inaczej. Zamiast światła zielonego, migającego, wraz ze zbliżającą się zmianą na czerwone - tu występuje migające światło czerwone, którego pojawienie się, podobnie, oznacza  dokończ przechodzenie przez jezdnię, ale nie rozpoczynaj, gdy znajdujesz się na jej początku. Każde zapalenie zielonego światła dla pieszych połączone jest z moim ulubionym sygnałem dźwiękowym - jakby wystrzałem z pistoletu ze Star Wars;)
Co o przepisach jeszcze... wygląd chodników - to głównie wylany beton, nie tak jak u nas kostka. Aha, no i  jako profesjonalny instruktor nauki jazdy, nie powinnam zapominać o uczących się jeździć w tym kraju. Mam wrażenie, że samochody do nauki są tu znacznie mniej oznakowane. Generalnie wyglądają tak samo (najwyżej oblepione reklamą danej szkoły), a z tyłu, na wysokości tylnej krawędzi auta, umieszczona jest niewielka, żółta tabliczka z eLką
Nasze obserwacje z australijskich przepisów będą się zapewne poszerzać, ale swoją drogą, jeśli ktoś chciałby wiedzieć coś konkretnego, co go nurtuje, z tej bądź każdej innej dziedziny, please do not hesitate to ask:)

piątek, 7 grudnia 2012

W podróży...

Jak wszyscy wiemy, podróż do Australii to nie pięć minut, a nawet nie 15... Co zabawne, żeby się tam dostać, trzeba się dostać do jakiejś innej europejskiej stolicy, bo rzecz jasna z Warszawy się tam nie lata... Całość wydłuża się więc o te parę godzin do Frankfurtu, Paryża, czy, jak to miało miejsce w naszym wypadku, Londynu.
W Warszawie wszystko odbywa się bez problemu, wagę bagaży można rzecz, mamy idealną;), nadane bezpośrednio na miejsce, więc o nie nie musieliśmy się troszczyć. Samolot puściutki, zapełniony w ok połowie, więc mogliśmy się wygodnie rozsiąść i przyjemnie, z uroczymi stewardesami dolecieć do Heathrow. Po przylocie czekała nas troszkę mniej przyjemna przeprawa u przeczulonych chyba ostatnio Londyńczyków. Zapomniałam schować błyszczyka w szczelnie zamkniętą torebkę, tylko luzem włożyłam ją z kieszeni do torby, przez co mój bagaż został rozbebeszony i dokładnie przeszukany...Panią przede mnie oskarżyli znów o przemycanie niedozwolonych płynów w szklanej kuli (takiej śnieżnej). No nic.

Wesołych Świąt z terminala Londyn Heathrow!

Potem było już tylko przyjemniej. Polecam Qantas. Świetne linie. Nie dość, że dostaje się dwa, dość dobre posiłki, do woli napoi i snacków, poduszkę, kocyk, szczoteczkę, i kupę innych śmiesznych gadżetów, obsługa jest bardzo miła, a podróż uprzyjemnia tablet umieszczony przed każdym siedzeniem. Kąt widzenia ma taki, że nie przeszkadza sąsiadowi z boku, a ma tyle opcji, że można z nim spędzić całą noc!
I tak, rozrywkowo można było zagłębić się w nowości bądź klasykę filmową, seriale, to samo z muzyką - każdego gatunku, oprócz tego stacje radiowe, gry, różnorakie sposoby medytacji, pozwalające odstresować się w czasie podróży. Można też dowiedzieć się, co słychać na świecie - najnowsze wiadomości, jak i warunki pogodowe. Można obserować lot z kamerki umieszczonej na ogonie. Można śledzić trasę i obecne położenie na mapie, można sluchać audiobooków, można dowiedzieć się czegoś o krajach i miatach do których lata Qantas...można zadzwonić do innego siedzenia za pomocą pilota, który jest jednocześnie kontrolerem do gier i słuchawką!:)

Lecimy, lecimy, lecimy...
Dzięki temu do Singapuru czas zleciał niepostrzeżenie, a ostatni, 8h odcinek do Melbourne to była już formalność. I tak wydaje mi się, że odkryłam niewielką jedynie część zawartości tego cudownego urządzenia... Wiecie, gdyby w tych strasznych autokarach, którymi podróżowałam do Niemiec, czy Włoch, również zamontowali takie urządzenia, no i może ciut wygodniejsze siedzenia;), moża tamta podróż także by się tak nie dłużyła...
Tym sposobem wylądowaliśmy w tym najpiękniejszym kraju na świecie.
Ponieważ miałam ze sobą jakieś lekarstwa, musiałam zaznaczyć, iż je wwożę, przez co zostaliśmy poddani obwąchaniu przez uroczego pieska, po czym, już bez problemów wyruszyliśmy w drogę do naszego hostelu.
Tyle o podróży, postaram się w miarę możliwości aktualizować wrażenia, a wszystko, trzeba przyznać, jest tu nieco odmienne;)
in touch!