wtorek, 10 grudnia 2013

Roczek stuknął!

Jak ten czas leci.
Niektórzy nawet nie zauważyli, niektórzy pytali, czy to już dwa lata...
W każdym razie, moi państwo, stało się, jakimś cudem minął rok, od kiedy zawitaliśmy do tegoż cudownego kraju. Tak. też jestem zaskoczona.
Co się wydarzyło?
cztery przeprowadzki, zeby wreszcie spedzic więcej niż dwa miesiące w obecnym miejscu zamieszkania.
piekne wycieczki, dalsze i blizsze. A wśród nich pierwsze, niesamowite i niezapomniane spotkanie z przegenialnymi stworzeniami - kangurami.
Kupa przeuroczych ludzi.
Dwie szkoły
pięć prac.
Dużo specyficznych (zazwyczaj zabawnych choć niestety urojonych) historii na temat Polski, Polaków, Europy i wiedzy generalnej o reszcie świata, przedstawianych przez Australijczyków i nie tylko.
Miłość do tego olbrzymiego kontynentu pełnego różnorodności dogłębna i odwzajemniona.
Wiem, że niektórzy z Was tęsknią, ale musicie zrozumieć, że jeśli gdzieś jest raj na ziemi, to to jest właśnie tu.

niedziela, 17 listopada 2013

Zaniedbuję Was?

Przyszlo mi tak do glowy.
Sa nieliczni, ktorzy troche za mna (lub za nami, choc wyszlo na to, ze jest to jednak moj blog a Radek, mimo obietnic, ma inne rzeczy na glowie niz wypisywanie jakichs glupot)tesknia.
Czy te oto osoby uwazaja, ze wiesci ode mnie jest niewystarczajaco? Czy chcielibyscie wiecej zdjec, relacji?
Z drugiej strony, wiesci ode mnie jest mniej wiecej w podobnej ilosci jak wiesci od Was, czyli powinno byc wszystko w porzadku, ale z drugiej strony, mozna zalozyc, ze moje tymczasowe miejsce pobytu jest odrobinke(tylko odrobinke) bardziej egzotyczne i nieznane, a moze przez to godne uwagi.
Co my myslicie? To naprawde dla mnie wazne, bo nie chcialabym, zeby ktos z najblizszych czul sie niedopieszczony:)
Dziekuje.

Australia po polsku

Wczoraj odbył się polski festiwal w samym sercu Melbourne, Polish Festival@Federation Square.
Cala impreza była urocza i aż milo było patrzeć jak cala Polonia zachwycona jest tańcami ludowymi, mnie zresztą powaliła świadomość, ze tyle grup istnieje w ogóle w całej Australii!:)
Masa stoisk z polskim jedzonkiem (głównie kiełbasa, placki ziemniaczane i pierogi), ciastami (szaleństwo wywoływał sernik, którego w naszej pysznej wersji nie da się normalnie kupić w sklepie - z jakiegoś powodu wszędzie jest na zimno), no i oczywiście piwko.
Impreza trwała cały dzień i aż do 4.30 byłam przyjemnie zaskoczona. Prezenterzy byli Australijczykami z polskimi korzeniami, dzięki czemu mówili z australijskim akcentem, ale byli w stanie wymówić polskie nazwy;)
Smutno mi się zrobiło dopiero, kiedy "gwiazda wieczoru" - zespól RELAX, którego już nazwa wskazuje na typ "muzyki" uprawianej. Niestety, były to weselne hity, rodem z wesela z moich koszmarów. Można było usłyszeć wszystkie hity, od "jesteś szalona" poprzez "żono moja". Nie muszę chyba wspominać, ze intonacja panów wymagałaby sporego udziału Melodyne...

Potem było tylko gorzej. Wybraliśmy się na after party do pobliskiego pubu. Ciekawa rzecz, ze mimo, iż czuło się wyraźnie, ze jest to polska impreza, ciężko jednak było usłyszeć kogoś mówiącego w naszym języku. I to mnie generalnie wbrew pozorom pociesza, znaczy to, ze mamy anglojęzycznych przyjaciół. Potem okazało się po prostu, ze większość z tych mówiących po angielsku to teoretycznie Polacy, którzy, co mnie jednak trochę zasmuciło, nie zostali nauczeni swojego języka.
Ale rzecz, która mnie naprawdę przeraziła, to poziom zabawy. Dokładnie, jak napisałam wcześniej, łatwo było poznać, ze bawią się Polacy. Bo któż inny potrafi się tak ubzdryngolić, ze ledwo co chodzi? Kto próbuje w stanie po spożyciu przewroty wykonywać (nie przewracać się, ale przewroty akrobatyczne;), kto uprawia lap dance ze swoim kolega na oczach wszystkich, kto drze się na cały głos z niekoniecznie chlubnymi tekstami..

My. Niestety my.

I to jest ten moment, w którym zastanawiam się, dlaczego ja w ogóle chce wracać do tego kraju? Tu takie rzeczy widzi się raz na rok a i tez nie trzeba w nich uczestniczyć. W pl wandali widzi się na każdym kroku. A po zajściach 11 listopada już w ogóle brakuje mi slow.
Dlaczego my tacy jesteśmy? Po co? Co nam wstrzyknięto w geny?

Co ciekawe, zauważyć było można, ze Polacy urodzeni tutaj, potrafią się zachowywać z większą kultura. Czyli to może jednak nie kwestia genów.
Może w takim razie brak słońca. Tak, to na pewno to.

wtorek, 5 listopada 2013

nie zawsze wesolo

Zycie czasem traktuje nas brutalnie, zabiera najblizszych, wszystko po to, zeby sie zastanowic nad samym soba... a szczerze mowiac, nie jestem pewna czy ma to jakikolwiek sens. Ale tak mowia. jakikolwiek sens by to nie mialo, zawsze jest to bardzo trudne. I nigdy nie nauczymy sie z tym radzic. I zawsze to bedzie trudne.
Ostatnimi czasy odeszlo kilka waznych dla mnie postaci. Czulam sie okropnie, bedac na drugim koncu swiata, nie mogac tak naprawde nic na to poradzic, wesprzec bliskich, dla ktorych ta strata byla szczegolnie trudna, nie moglam w zasadzie nic. Nic tego nie naprawi, ale chcialabym tylko jeszcze raz powiedziec. Pamietam i kocham. Zawsze.

Swieto zmarlych nie istnieje tu wcale a wcale Halloween jest za to bardzo popularne. a wczoraj bylo swieto panstwowe, w zwiazku z wyjatkowo waznymi wyscigami konnymi. Bzdura na kolkach, ale mozna bylo zobaczyc tony, w szczegolnosci Australijek, podazajacych w fikusnych sukienkach z fikusnymi welonikami, jak na prawdziwe brytyjskie damy przystalo.. 
Ale 1 listopada? nic w 1 listopada.
tym rodzaju. Tu w listopadzie nie ma miejsca na nostalgie. Zapomnijmy o typowo polskim 11 listopada. W Australii w ogole bardzo malo miejsca na nostalgie. Malo bolesnej przeszlosci, piekna pogoda, lepsze zycie, kto by sie martwil?
Jeden moze Anzac Day, ale to tez radosn a parada na czesc tyvh co zgineli w bitwach.

A we mnie cos poatriotycznego tkwi. Ciort wie po co, ale troche mi tej nostalgii i sentymentu czasem b rakuje.
Czasu zeby sei zatrzymac, pomyslec, powspominac...

To tyle.

Wosna/lato/jesien?

Dawno nie sklecilam nic, a i dzis krotko.
Chcialam tylko powiedziec, ze tak jak zime mielismy piekna i urocza, tak wiosna, poczynajac od sierpnia, pewnie jeszcze do konca tego miesiaca, pokazuje przerowne oblicza. Czasem mam po prostu dosc, bo nigdy nie wiesz czego sie spodziewac. Rano swieci slonce, po poludniu zacznie padac, a wieczorem bedzie goraco. Czy tak jak pare tyg temu, cud jakis sie zdarzyl, przy 13st spadl grad. Taki tyci, polminutowy, ale zdarzylo mnie zatkac.
Tak wiec tego. 
Ostrzegali nas, a jakze. Ale i tak kocham to miasto;)

czwartek, 19 września 2013

ach ta dzisiejsza młodzież... :)

Dwa problemy na dziś.
Ja nie uważam, że polska młodzież jest jakaś wybitna. Owszem, wręcz przeciwnie, czuję, jak z pokolenia na pokolenie stajemy się coraz bardziej ograniczeni. I nie chodzi tylko o udogodnienia, które dostarcza nam technologia. Moje zdanie jest, że można wykorzystać ową do wzrostu swojego potencjału, a nie na odwrót.
Tym niemniej. Polska młodzież wydaje mi się teraz wyjątkowo ambitna, dobrze wykształcona i pracowita:) Wystarczy porównać  z australijskimi uczniakami. Mają przepiękne, zabytkowe budynki szkolne, urocze mundurki, generalnie, mieszkają w niemal najlepszym środowisku do rozwoju, jakie istnieje (wiemy jak jest, Melbourne po raz kolejny zostało najlepszym miastem na świecie:)
A tu proszę. Większość to zbuntowane dziwolągi...aż przykro mi to mówić. Nie jest trudno rozpoznać asutralijkę na ulicy:) zazwyczaj będzie miała jakiś dziwny kolor na głowie (i pisząc dziwny mam serio na myśli dziwny, nie tylko rudy, ale zielony, niebieski, pomarańczowy, tęczowy czy niewiadomojaki), który idealnie komponuje się z dziwną, często asymetryczną fryzurą. Strój zazwyczaj przypomina zbuntowane lata 70-80-te, coś musi być koniecznie podarte, jak spódnica, to taka, która czasem przykrywa co trzeba, a czasem nie;) Do tego zazwyczaj będą jakieś trapery czy inne zamknięte buty.
Ale to tylko wygląd. Może to najnowszy tręd mody, który po prostu przeoczyłam, nigdy nie starałam się za nim nadążać.
Ale język. To co innego.
I tu drugi problem.
Wspominałam już kiedyś, że Ausralijczycy niezbyt interesują się tym, co dzieje się poza krajem. Tak, trzeba przyznać, że świat też nie za bardzo interesuje się Australią:)
Mimo to, należałoby wiedzieć, że Europa to kontynent, i że nie mówi się tam po europejsku(!), a tym bardziej mieć pojęcie o podstawowych górach, pustyniach czy miastach we własnym kraju (komon, nie jest ich dużo!)
Dziś spacerując sobie po mojej ukochanej Chapel Street mijałam kilka grupek, w szczególności nastolatek, ale nie tylko, gaworzących na cały głos, nazwijmy to niezbyt zaawansowanym językiem.
Konweracja przebiegała mniej więcej tak:
- and he was like "I kill you!", and I was like "but what for?" and he was like...
jest to najpopularniejszy sposób komunikacji wśród nastolatków.
I teraz moje pytanie. Po co do jasnej ciasnej uczyć się mowy zależnej, róznych czasów i tych wszystkich złożonych konstrukcji i ambitnego słownictwa, skoro za parę lat w tym kraju do porozumienia będzie potrzebne, dajmy na to 100 słów?:)

czwartek, 5 września 2013

Glupoty i ciekawostki part 6

Ciekawe zjawisko można zaobserwować śmigając rano do szkoły. Podążam na rowerku, w kierunku centrum, na 9 czyli cały czas w szczytowych godzinach.
Uwaga, przypominam, ze mamy tu sciezki rowerowe, prawie przy wszystkich drogach w centrum.
Prosze panstwa, tak. Trasy rowerowe sie z rana korkuja! Stajac na minute na swiatlach gromadzi sie ze mna con 10 innych rowerow! Po ruszeniu z tychze jest jakis dziki peleton po prostu, a ja, smigajaca sobie zwawo, ale nie w tempie wyscigowym, jestem wyprzedzana srednio raz na 2 min! Nie trzeba dodawac, ze ulice sa takze wypelnione samochodami i takowy manewr wiaze sie z chwilowym przejsciem na pas samochodowy, tym niemniej rowerzysci wyscigowcy niczym sie nie przejmuja, laduja sie niejednokrotnie pod kola samochodow, narazajac sie na klakson.

Aktywnosc rowerowa to jedno, inne ciekawe zjawisko to procesje pieszych, ubranych zazwyczaj elegancko, sugerujac destynacje podrozy bedaca biurem. Nie byloby w tym nic dziwnego, gdyby nie obuwie. Otoz tak, oni wszyscy, eleganccy panowie, a w wiekszosci jednak panie, ubieraja sportowe obuwie! Probowalam sobie wyobrazic cos takiego dzialajacego w warszawie, ale tam nikt by sie nie odwazyl na polgodzinny spacer albo jazde rowerem, tym bardziej w adidasach psujacych perfekcyjny wizerunek... Moze sie myle, ale prawda jest taka ze nie spotkalam sie z takowym zjawiskiem gdzie indziej.
Bo nie wyglada to elegancko, ale jakze wygodnie:) sorry za jakosc zdjecia, ukryta kamera;)

niedziela, 1 września 2013

Wiosna, ach to Ty!

Wiosna przyszla w ten weekend pelna para do Melbourne, bylo pieknie i slonecznie, na tyle ze musialam wygrzebac na nasza wycieczke rowerowa krotkie spodenki z dna szafy:)

Cale Wasze lato bylam zazdrosna o pogode w pl, ale teraz pomyslalam inaczej. Tak, ostatnie trzy miesiace nie nalezaly do najpiekniejszych, temperatura i pogoda nie rozpieszczaly.ale zakladajac, ze byla to zima, trzeba zauwazyc, ze temperatura spadla ponizej zera tylko ze trzy razy, i to w nocy i to na poziomie -1:)
Owszem, padalo, ale nie jakos wyjatkowo wiele, w sumie parasolne uzylam ze dwa razy bo na reszte nie warto bylo otwierac;)
A teraz, po trzymiesiecznej meczarni, nagle i niespodziewanie zaczela sie wiosna a z nia automatycznie temperatury powyzej 20stopni:) 
I teraz. Nie mam powodu do zazdrosci. Po trzech gorszych miesiacach czeka mnie kolejnych dziewiec slonca, podczas gdy trzy polskie miesiace wrzucania słit foci z,popularnego i osobiscie doprowadzajacego mnie do szalu "plażing", "smażing" i ta cala reszta slownictwa ludzi ktorzy sa kul i trendi.
Teraz ja bede miala sloneczko, ludzie znow zaczna sie usmiechac dookola(co zreszta zaczelo sie wraz z pierwszym dniem wiosny;) i...bedziecie zmuszeni ogladac piekne sloneczne zdjecia:)

Dobra dobra, bez obaw, kocham polska jesien, nawet zima jest w porzadku, pod warunkiem ze nie za dlugo;)
I nie bedzie wcale tak duzo zdjec:)

czwartek, 29 sierpnia 2013

Durne kangury...

Nie każdy jest takim fanem tych cudownych stworzeń... znaleziony przez przypadek filmik pokazuje też że poprzez długi pobyt w kraju zaobserwować można problemy w wysławianiu się w języku ojczystym:)

tym niemniej, szkoda stworzenia... A prawda jest taka, że rzeczywiście, wszędzie ich pełno, ale to nie upoważnia nikogo do zabijania...jak się Tobie latarką w oczy poświeci to też zgłupiejesz.
Jeżdżąc przez Queensland naliczyłam ponad 60 leżących stworzeń przy drodze, ale żadnego żywego. Da się temu problemowi zaradzić. Nie jeździć po zmroku, a jeśli zachodzi taka konieczność nie pędzić 140 km/h tylko z rozsądkiem. Tylko co to rozsądek, niektórzy spytają...

Filmik można obejrzeć poniżej:
Durne kangury
Bendom biegnąć bokom drogi, aż auto już nie będzie tuż przy nich...

wtorek, 13 sierpnia 2013

nieprzemyślane przemyślenia

Czasem się zastanawiam, dlaczego piszę ten blog i, co jeszcze bardziej zaskakujące ktoś go czyta.
Przecież nie jest ani o mnie, ani o Australii, w zasadzie jest tak troche o wszystkim i o niczym.
Oczywiście, prosta obserwacja jest taka, że link na fejsbuku parokrotnie zwiększa liczbę wejść. No z drugiej strony nie można oczekiwać o zapracowanego narodu, żeby łaskawie sprawdzał cały czas czy ci tam na końcu świata czegoś nie naskrobali. Z drugiej strony i tak miło, że widząc link, sporo ludzi decyduje się jednak na jego odwiedzenie, sprawdzenie co za sobą kryje... choć niezrozumiałe, to, uwierzcie mi, bardzo miłe.

Przepraszam, że nie potrafię zagłębić się już w tajniki australijskie, nie opisuję swoich perypetii... czuję jakbym...się tu osiedliła. A o rzeczach zwykłego, normalnego, codziennego życia chyba słuchać nikt nie chce, a przynajmniej ja bym nie chciała, a jak mówi przysłowie, nie czyń drugiemu(...)

Inna sprawa, iż mimo bardzo dużej oglądalności, dostaję bardzo mały feedback, z czym z kolei wiąże się problem tego, iż nie wiem czego odwiedzający oczekują? Czy milczenie oznacza zgodę "tak, przeczytamy wszystko co zaoferujesz" czy właśnie bardziej "wszystko mi jedno?

Dostałam kilka przeuroczych maili, w których są gratulacje przyjazdu tutaj, czasem zachwalanie moich glupich historyjek:) i za to dziękuję.

Ale ciągle mi mało.

Wątpię, żeby ten post przyniółs jakiś rezultat, prawdopodobnie skończy się na tym, że dalej będę od czasu do czasu pisać co ślina na język przyniesie. O.

Miłego wszystkiego!:)

niedziela, 11 sierpnia 2013

IT bez internetu!

Siedze sobie na zajeciach.
Z jakiegos powodu na informatyce nie udostepniaja nam internetu. Troche ich rozumiem:)
Ale jak mozna bez niego zyc:) wiec udalo mi sie wlamac. I zostalam bogiem grupy:) oczywiscie w tym wypadku bylo to banalnie proste, ale i tak nie zmienia to faktu, ze nikt poza mna nie wpadl na to w tej grupie - jak to mozliwe? czyzby Polacy byli naprawde takimi kombinatorami jak moj przyklad na to wskazuje?:)

Inna ciekawostka... nikt nie rozprzestrzenil tu projektu wpisywania sie na listy obecnosci...no co ta Au taka porzadna...';)

wtorek, 6 sierpnia 2013

Czy można wyrosnąć z planów studenckich?

Bardzo dużo zmian, ale jak pisałam, o życiu prywatnym nie chcę się nadmiernie rozpisywać, jako że nie mam pojęcia kto to czyta. Mam nadzieję, że to rozumiecie i nie będzie żadnych fochów czy personalnego problemu z tego powodu.

Nie chwaliłam się też, i w sumie na dobre wyszło, moim planem, w którym uczestniczyłam i bym dalej uczestniczyła, gdyby... no właśnie.

Sprawa jest taka. Wszyscy wiedzą, że nikt tu w au nie potrzebuje reżyserów dźwięku, w szególności polskich, kiedy w razie potrzeby mają swoich własnych, ktorzy skończyli tutejsze szkoły i...no trochę, jak u nas, znajomości i zamknięte środowisko...
W każdym razie, trafiła mi się nagła i niespodziewana szansa wziąć udział w planie studenckim. Sprawa prawie komfortowa, jak na pierwszy rzut oka, wiedziałam już o wszystkim na tydzien(!) wcześniej, nie mając własnego sprzętu byli w stanie zorganizować wszystko ze szkoły, zapewniali transport i nawet padło pytanie, czy mam jakieś specjalne wymagania żywieniowe (już nie chciałam mówić, że w zasadzie, to trochę cieżko mi dogodzić, napisałam tylko, żeby się mną nie przejmowali:)

Tak. No i zaczęło się. W poniedziałek, ponieważ było blisko, śmignęłam sobie na rowerku - nadmieniając tylko, że w dzielnicy, w której kręciliśmy, przy wszystkich wypaśnych autach, gdzie audi czy mercedes były jednymi z gorszych marek, moj pojazd wyglądał jakby ubogi syn krewnego przyjechał w odwiedziny:) potem jednak okazało się, że auta mojej ekipy były niewiele lepsze, wszyscy więc bardzo pasowaliśmy do okolicy;]

Pierwszą wpadką było spóźnienie się aktorki o ponad godzinę, ktorej kierowca przyniósł też (na szczęście) mój boom. Na zamówione mikroporty się nie doczekałam tego, ani zresztą następnego dnia. Całość więc szła z tyczki, co nie byłoby jakąś tragedią, ładny dźwięk z tyczki, który byłabym w stanie nagrać mógłby być wystarczający, gdyby nie... generator prądu czy samochód, który, nawet w scenie gdzie nie ruszał się o milimetr, musiał mieć cały czas włączony silnik. Było też kilka innych czynników, które doprowadzały mnie do szału już pierwszego dnia, jak chociażby persona reżysera, który, gdyby nie jego asystentka, w ogóle by nic nie wiedział, nie słyszałam też żadnej uwagi ani komentarza między dublami, poza tym, że z jakiegoś powodu chciał powtórzyć...

No i klaps.. osoby klapsowe zmieniały się jak w kalejdoskopie, i tak jak pierwszej udało mi się przetłumaczyć, że bardzo miłoby było, gdyby take number zgadzał się z moim numerem nagrania i objaśnić zawiłą technikę klapsania klapsem, tak następnego dnia, gdy reżyserka i kilka innych osób popełniało dokładnie te same błędy, zwątpiłam.
Drugiego dnia złapał mnie straszny ból głowy, który utrzymywał się przez cały dzień i pogarszał się z każdym przelotnym opadem deszczu. Sprawy nie polepszał kompletny brak albo dezinformowanie wszystkich, generalnie wszystko poruszało się bardzo wolno. Sztab produkcji wydawał się bardzo zorganizowany. Może tylko ja uważałam, że kromka chleba tostowego  (z rodzynkami - fuu!) i sok jabłkowy na śniadanie, pół bagietki, ciastka i chipsy na obiad, banan i mandarynka nie załatwią sprawy posiłk ów, a może to tylko moja polska natura chciała sobie ponarzekać.
Ale. Nie wyobrażam sobie takiego planu, i w sumie nie było takiego w pl, w którym bym uczestniczyła bez kawy/herbaty i ciepłego(!) posiłku w środku dnia, zakładając, że plan trwa con 10h!
Wykończona, tego dnia dotarłam do domu z gorączką i pękającą głową, prawie szczęśliwa informując producentkę, że nie będę w stanie dotrzeć następnego dnia na plan i czy jest w stanie kogoś zorganizować.
Oczywiście, jeśli powiedziałaby że nie, poszłabym i im pomogła, ale zważając, że poświęcam tydzień żeby im pomóc, bez żadnej opłaty, wydaje mi się, że należałyby mi się jakieś godne warunki pracy.
Nie wiem, może wyrosłam z planów studenckich, może polscy studenci są lepiej ogarnięci niż australijscy, nie chcę doszukiwać się powodu, w każdym razie, nie udało się.
Muszę pozukać innej szansy, żeby stać się sławnym dźwiękowcem w tym kraju:)

wtorek, 23 lipca 2013

Jak zyc...

Trip zakonczony...nie napisze nic wiecej...nie bo nie chce, ale bo nie potrafie. Bo cala nasza wybrawa odjela mi mowe.
Wiec musicie poczekac az mi wroci:)

wtorek, 16 lipca 2013

Cairns, kraina lagodnosci:


A
Cudowna wyprawa na polnoc au trwa.
Za nami najbardziej urokliwa czesc podrozy, czyli Cairns i okolice. Port Douglas to taki resort dla thtejszych burżujów, innymi slowy piekna wioska z cudownymi plazami, pysznym jedzeniem i masa sklepow z cenami podniesionymi o jakies 30%;)
Ale zachody maja piekne:)
Zreszta wzdluz calego wybrzeza jest milion plazy, jedna piekniejsza od drugiej. Niestety nie mozna sie kapac, bo jelly fish, crocodile i te sprawy...;)

No. Oczywiscie, mowiac o polnocy australii, slowa, ktore narzucaja sie same to lasy tropikalne i rafa koralowa.
Tak. To tez juz niestety za nami.
Nic nie odda tego, co sie tam widzi, po prostu mowe odejmuje. Oczywiscie, nie mozna zapominac o tym, ze wszystko tu chce Cie zabic, lacznie z roslinami, wiec trzeba uwazac zeby niczego nie dotykac, a na wielkiej przestrzeni oceanu wyznaczony jest tyci obszar, w ktorym mozna poplywac.
Tam wiec uczynilismy nasze pierwsze kroki w nurkowaniu.

Dzisiejsza podroz to mega kontrast krajobrazu. Od tropikalnego przepychu zieleni po, dobrze juz nam znany, typowy australijski busz. Smutno opuszczac tropiki... Zastanawiajac sie, o co chodzi i dlaczego nikt nie lubi Queensland, doszlam do wniosku, ze oni sa po prostu zazdrosni, ze u nich nie jest tak pieknie. Bo tak jak uwielbiam Melbourne, tak teraz bedzie mi sie wydawac szare i nudne...

A dzis spotkalismy tez duzo zwierzakow:)
Smieszne czarne bociany(oni tu maja cos z tym czarnym, labedzie tez takie:), kuupa ptakow dziwakow dookola, no i kangury...naliczylam 16 martwych przy drodze:( a Radek nawet gdzies dwa wcinajace gdzies trawe dostrzegl...
Niestety nie udalo nam sie odnalezc Cassowary, choc pelno znakow ostrzegawczych bylo:)
A takie widoki widzi sie na postojach.
I jak tu potem wrocic do miasta...?:(

Sciskam wszystkich cieplutko...

niedziela, 7 lipca 2013

Geografia lezy i kwiczy...

Dzis w pracy prawie umarlam.
Przerwa, ktos cos zagadal jak u mnie, wiec sie pochwalilam ze planujemy wycieczke.

Nadmienie tylko ze dwie glowne bohaterki tego posta to: rodowita Australijka, powiedzmy Ania, druga pochodzaca z Filipin, ale w au od wczesnego dziecinstwa, bo mowiaca czyms w rodzaju australijskiego akcentu. Nazwijmy ja Kasia.

Kasia pyta wiec z ciekawoscia:
- o, a gdzie?
- do Cairns?
- (teraz uwaga) gdzie?
- no do Cairns ( zaczelam sie zastanawiac, czy z moja wymowa cos nie tak)
- gdzie to?
- zartujesz?
- nie, no gdzie?
ktos jej wyjasnil bo mi slow zbraklo...
Potem pogadalismy jeszcze chwile, w miedzyczasie dowiadujac sie ze mieszkajac tu tak dlugo, nie odwiedzila ona ZADNEGO miasta, procz Sydney. ok, pomyslalam, nigdy, nawet palcem po mapie? to tak jakbym nie wiedziala gdzie Gdansk jest. juz balam sie kontynuowac o klimacie tropikalnym, lasach deszczowych, Port Douglas, uznawanym za trzecie najpiekniejsze miasto w Australii i masie pieknych miejsc w Queensland... wiec ja wrocilam do pracy, dziewczyny zostaly na przerwie.

Po jakims czasie wrocilam, ogarnac cos w Staff roomie i uslyszalam fragment konwersacji, ktory odjal mi mowe na dluzszy czas. Nie przytocze dialogow, bo wszystko bylo chaotyczne i po angielsku, ciezko oddac sytuacje, w kazdym razie...
Dziewczyny przeprowadzaly wywiad z dziewczyna z Indii, i czegos nie mogly zrozumiec, chyba jak to jest ze jest jednoczesnie z Indii i z Azji.
I tu wkroczyla Kasia z wyjasnieniem, ze ona jej powie. (I tu ton glosu przybral wielka tajemnice) bo...australia jest jedynym kontynentem, ktory jest zarazem krajem. 
Zaskoczenie Ani bylo wielkie.
Kasia kontynuuje. Bo jest sieden kontynentow, i na pozostalych jest duzo krajow....

Tu zakoncze.
Chcialam tylko powiedziec, ze chyba wiem, czemu taki nacisk tu teraz jest kladzionyna reforme edukacji.
I przestaje mnie dziwic wywod mojego nauczyciela, mowiacego "Australijcycy, Kanadyjczycy, Europejczycy..."
Jasne, przyznaje, nie jestem swietna w geografii, nie wymienie wszystkich krajow azjatyckich czy sasiadow Czadu, ale, wydaje mi sie, moj poziom edukacji nie byl nigdy AŻ tak niski, nawet gdy jeszcze nie zaczelam marzyc o mojej Australii. No weźcie.

Tak. I tak sobie pomyslalam, ze jesli, kiedys, przez pomylke, przyjdzie mi miec dzieci, to z pewnoscia nie chce ich poslac do tych pieknych zabytkowych budynkow szkolnych. Chce, zeby wiedzialy gdzie Melbourne a gdzie Cairns i ze Europa to nie nazwa kraju.

piątek, 5 lipca 2013

Z merbenskimi tramwajami jak w Bondzie!

Jest piatkowy wieczor. Pare godzin temu listonosz dostarczyl duza paczke. Nie otwieramy, ale oczywiste jest ze to nasz nowy projektor.
Moja misja bedzie wsiasc w tramwaj i pojechac z kartonikiem do domu.
Wychodzimy z biura, widac na horyzoncie 6, czyli tramwaj podwozacy nas pod sam dom. Biegniemy. Tramwaj zbliza sie do przystanku, jestesmy tuz za nim, Radek prawie ginie pod nastepnym nadjezdzajacym pojazdem szynowym, bohatersko uratowany przeze mnie (oczywiscie chodzilo o ocalenie kartonu, ktory w tamtym momencie on mial przy sobie;)
Tramwaj stanal na samym krancu przystanku. Przeciskajac sie przez tlum ludzi juz mysle ze go mam, gdy ten zamyka drzwi i odjezdza. No nic, mysle, 20 min i bedzie nastepny.
Wtem, nastepnego w kolei pojazdu(tego co nas prawie usmiercil) drzwi otwieraja sie i kierowca zapytuje:
- 6 chcieliscie zlapac? Wsiadac, zlapiemy go!
Radek rzuca mi karton, wbiegam wiec do tegoz tramwaju i ruszamy.
- naprawde jest pan w stanie go dogonic?
- pewnie, zobaczysz. Powiem Ci kiedy sie przesiasc.
I tak smigamy. Siedzimy mu na ogonie, az tu swiatla nas zatrzymuja. Szlag, myslimy sobie. Ale juz na nastepnym przystanku moj bohaterski kierowca smiga zderzak w zderzak ze sciganym.
Teraz! - wola, ja z moim kartonem wybiegam, ale w tym momencie swiatla sie zmieniaja. 
Wbiegam ponownie.
- za nim! Wolam.
Teraz juz caly tramwaj mi kibicuje. Za dwa przystanki 6 skreca w lewo, musimy zdarzyc.
I tak. Nastepny przystanek. Wybiegam, biegne i...udalo sie! Tramwaj wiwatuje, macham wszystkim przez tylne okno z podziekowaniem.
Podchodze do kierowcy, podekscytowana:
- wie pan, ile pana scigalam?
- E? - ten pan nie byl zbyt zainteresowany filmami szpiegowskimi i poscigami.
Mimo to z buzi nie schodzil mi banan z buzi az do przystanku docelowego.
I po opuszczeniu tramwaju nie moglam sie powstrzymac przed usmiechaniem.
Pani z rowerem na przystankuc, widzac mnie:
- You look so happy with this box!
Wiec opowiedzialam jej moja historie, chwile sie posmialysmy i swiatla na przejsciu dla piszych sie zmienily.
Kazdy poszedl w swoja historie.
I tak przez dziesiec minut bylam gwiazda filmu akcji;)

środa, 3 lipca 2013

Remonty

Coz, ferie zimowe w Australi...rety, chcialabym miec choc Wielkanoc taka w Pl, jaki oni maja srodek zimy...
W kazdym razie, tutejsze Metro wykorzystalo czas ferii na remonty (w srodku zimy, zgadza sie;).
W zwiazku z tym na okres dwoch tygodni funkcjonuje komunikacja zastepcza.
Ciekawa rzecz, zbudowana jest tu linia do Fenington Races, ktora otwierana jest tylko na czas duzych imprez tu sie odbywajacych. Tak. Linia uzywana raz na pare miesiecy!

W kazdym razie, pomijajac ze w ciagu dwoch tygodni maja zamiar wyremontowac 4 stacje (zyrardow czy skierniewice zeszlo sie pare dobrych miesiecy jak nie lat, a jak idzie łodz?;)
Chcialam powiedziec o fakcie organizacyjnym.
Tak, ubolewam, ze do replacement buses nie mozna zabierac roweru.
Tak, trzy przesiadki to sporo na dotarcie do pracy. Moze droga mimo wszystko zajmuje dwa razy dluzej, ale.
Uruchamianie specjalnej linii na te potrzebe jest urocze. W momencie wysiadania z pociagu gromadka usmiechnietych Customer Service kieruje  Cie do wlasciwego autobusu, wita usmiechniety kierowca. Zeby nie bylo opoznien, na kazdym z wyjazdow postawionybjedt ludzik kierujacy ruchem!
Tak, jazdy autobusem nie znosze najlepiej, ale przyjazny kierowca, zyczacy na koniec milego dnia i do zobaczenia zawsze poprawia humor:)
Na stacji przesiadkowej znow gromadka ludzi nie pozwalajacych najbardziej zagubionemu zabladzic:)
No i plusem tak dlugiej podrozy jest mozliwosc poczytania, czy tez nadrobienia zaleglosci w SongPopie:)

Pan kierowca dzisiejszego autobusu:)

wtorek, 18 czerwca 2013

no wiec...

Caly fejsbuk wie, ze jestesmy w au, tego nie da sie ukryc. W zasadzie wszyscy wiedza, ze nasza wiza wygasla dokladnie przedwczoraj. Ci, co powinni wiedza, ze zlozylismy wniosek o przedluzenie wizy. Nikt natomiast nie wie, co teraz.
Otoz, mimo, ze ostrzegalam, ze prywaty nie bedzie, chcialam publicznie oswiadczyc, ze przed chwila wlasnie otrzymalismy decyzje wizowa i w zwiazku z tym, moi kochani, nie spodziewajcie sie nas w kraju przez najblizsze dwa lata.
Wiem. Ja tez tesknie. Prawie za wszystkim. Ale damy rade, a ghdybyscie ruszyli tyleczki i przyjechali, to prawdopodobnie zakochalibyscie sie w tym miejscu tak samo jak ja:)

Viva kangury!


Glupoty i/lub ciekawostki part 4

Ostatnio znow kilka osob przyznalo sie do zagladania tu.
Dziwi mnie to niesamowicie, ale wychodzi na to ze naprawde Wam sie podoba co tu wypisuje!:)
A pani na polskim nigdy nie lubila moich wypracowan:)

Dla tych oto wiernych czytelnikow cos, zeby zwatpili, czyli podroze w czasie z usmiechnietym odkurzaczem. Sponsored by Metro, Melbourne, Australia.

niedziela, 16 czerwca 2013

Czy Polakiem byc to wstyd?

Dzis spotkala mnie dziwna sytuacja...

Jakis czas temu przyszla do nas nowa pracownica. Ogolnie jej funkcja to takie wsparcie dla managera, czyli takie wszystko po trochu. Nie moge powiedziec, zebym za nia przepadala.
Widac bylo wyraznie, ze traktuje mnie zdecydowanie z gory, widzac roznice stanowisk, moze powiedzenie ze troche majac mnie za ograniczona umyslowo byloby przesada, ale tak sie zazwyczaj czuje w krotkich konwersacjach z nia...
W kazdym razie, slyszac ja raz i drugi nabralam podejrzen co do jej akcentu. Pytalam kilku osob, ale nikt nie potrafil okreslic narodowosci pani.
W koncu, przez kompletny przypadek, przychodzac z rana powiedzialam do pani Genowefy, jednej z tutejszych Polek glosnie Dzien dobry!(jako ze jest troche przyglucha) uslyszala to wspomniana pani Teresa i odpowiedziala zaskoczona "o, dzien dobry" wiec ja, zachwycona, ze racje mialam, probowalam zagaic konwersacje "no tak myslalam, po pani akcencie, ale wsydzilam sie zapytac:) Gosia jestem, milo mi" na co ona tylko burknela, ze ona nie wiedziala.
Tak. Nie tylko po akcencie rozpoznalam. Rowniez po sposobie traktowania osob na nizszych stanowiskach, jak opiekun, sprzataczka, ogrodnik, czy zlota raczka. Tutaj wszyscy doceniaja tych ludzi, bo robia kawal dobrej roboty. W Polsce, niestety, zazwyczaj sa uznawani za podludzi, a prace tego typu wykonuja raczej jako ostatecznosc. Ale tego juz jej nie powiedzialam.

Kilka razy zawolalam dzien dobry z rana, ale widzac jej spuszczony wzrok za kazdym razem, ostatecznie dalam spokoj.
Tak wiec dzis Pani Teresa podeszla do mnie i...ku mojemu zaskoczeniu zagadala po angielsku! Wiec ja odpowiedzialam po polsku, dodajac, ze glupio mi sie z rodakiem po angielsku gada. Na co ona kontynuowala po angielsku. Nie pozostalo mi nic jak objasnic procedure o ktora pytala w tymze jezyku.

Teraz sedno sprawy.
Czemu u ciorta nie chciala rozmawiac po polsku?!?

Rozpatrzalam kila opcji:

A. Wolala zeby w razie czego ktos nas zrozumial.
Jest to zrozumiale, mowilismy o sprawach, ktore dotycza ogolu wiec ok. Nie lubie tez jak ktos w mojej obecnosci mowi jezykiem ktorego nie rozumiem. Ok. Ale korutarz byl kompletnie pusty, ni ludzika na horyzoncie!

B. Uwaza, jak ja zreszta, ze nalezy starac sie mowic w miare mozliwosci w jezyku kraju, w ktorym sie przebywa.
Ok. Sluszne zalozenie. Zblizone do poprzedniego, ale nie ukrywajmy, raz na ruski rok uslyszec i pogadac w ojczystym to nie grzech. No chyba ze...

C. Czuje sie swobodniej w angielskim niz w polskim
To od razu odrzucilam jako niemozliwe. No bo jakze to takze?
Oczywiscie, mogla byc urodzona tu, a z polskimi rodzicami. Ale jej akcent mowil zupelnie co innego. Owszem, mowi plynna angielszczyzna, natomiast z wyraznym twardym akcentem.
Mogla byc tu od do dobrych kilku lat, ale nie na tyle, zeby ojczysty zapomniec...

I cos, co mnie zabolalo, ale w jej wypadku wydaje sie prawdopodobne, czyli
D. Ukrywa sie, nie chce zeby wyszlo na jaw ze jest z Polski...
No bo dlaczego nie odpowiada, dlaczego nie widzialam jej nigdy probojacej nawiazac kontakt z jedna z naszych Polek? Dlaczego nikt nie wie jakiej narodowosci jest, podc

sobota, 15 czerwca 2013

Duzo swiat ostatnio

Imienin, urodzin na peczki na te wiosne.
Zaluje ze nie moge Was wszystkich osobiscie usciskac...
Babcie urodzinowo-imieninowo jakos sie udalo, Monia jakos przeleciala, teraz Pawelki, zreszta imieninowo tez juz wkrotce, a dzis chcialabym najcieplej usciskac kogos kochanego, kto wie, ze o co chodzi i mam nadzieje ze odpali tableta;)
A jak nie, to sto lat cieple przez caly szeroki internet przesylam...
M...Ty wiesz:*

niedziela, 9 czerwca 2013

Niedziela za miastem;)

 W ramach przeprowadzki wynajelismy samochod, ktory nam to ulatwil.
Cala sprawe zorganizowalismy tak, zeby samochod byl w naszym posiadaniu jeszcze nastepny dzien, co bysmy mogli sie wybrac na pierwsza zimowa wycieczke:)

Naszym celem byla gora(!tak, w au sa gory!) ktora znajduje sie w poblizu, Kangaroo Ground, ktora to miejscowosc wybralam ze wzgledu na nazwe, no a potem gdzie nas juz kierownica poniesie, o ile zostanie nam jeszcze czasu.
Coby nie nadwyrezac czytelnikow, tym razem przemowia za mnie zdjecia;)

czwartek, 6 czerwca 2013

Glupoty i/lub ciekawostki part 3

A dzis, z serii dziwnych komplementow, uslyszalam, pytanie:
- Czy ktos mowil, do kogo jestes podobna?
- zaskocz mnie.
- ale naprawde nikt?
- a powinien?
- (tu rzucil nazwisko), ta plywaczka!
- ...
- no tak, w pierwszej chwili myslalem ze to dla niej trzymam winde (zawolalam, zeby zaczekal, bo z rowerem wygodniej jednak winda)
- przykro mi.
- niewazne. Przynajmniej ciekawa informacje z rana uslyszalas.
- o taak, dziekuje.

I on skrecil w lewo na pomost a ja poszlam do windy na sasiedni peron. Tam nikt mi juz nie wyznal kogo mu przypominam.

środa, 5 czerwca 2013

głupoty i/lub ciekawostki part2

Nie wiem czemu, ale Polacy bardzo dobrą opinię tu mają. Seryjnie. Jesteśmy znani jako dobrzy, pracowici ludzie. I w sumie, jak trochę patrzę na wszystkich dookoła to mam wrażenie, że może trochę prawdy w tym jest. A może po prostu jest kwestia tego, że jak takiemu Polaczkowi dadzą 16/h to on sobie przekalkuluje, że w mordkę strzelił, to ponad 50zł/h, to trzeba na to zapracować - i mu motorek w tyłek wrasta. A może po prostu naprawdę, w porównaniu do reszty to my całkiem nieźli jesteśmy.

Oczywiście, Polki są uważane za piękne. Ale to zaskakujące, bo ja do tych pięknych, stereotypowych nie należę - do tych zabawowych, szalonych czy śmiesznych bardziej.
Mimo to, otrzymałam już kilka ofert małżeństwa, wyznania w rodzaju "jesteś najpiękniejszą dziewczyną jaką widziałem(i co ciekawe także -łam) i miliony podobnych tekstów od płci obu. Nie muszę tu nadmieniać, że moje podejście do makijażu raczej sie pogorszyło niż w drugą stronę - więc za każdym razem zastanawiam się, jakimi potworami to oni się otaczają, że śmią mnie nazywać pięknością!

Tym niemniej, dużą część tych specyficznych komplementów należy wybaczyć, bo pochodzą z mojego miejsca pracy, gdzie średnia wieku sięga 80 (jak nie lepiej, w sumie nawet się nigdy nie zastanawiałam), więc może niedowidzą czy coś, albo zapomnieli co widzieli.

Oprócz takich to oto ataków, w/w mojej krainy staruszków, czasem zdarzają się też śmieszne historie, jak ta:

rozmowa między dwoma pensjonariuszami:
-zawołaj kogoś do pomocy, muszę do toalety!
-dziś święto (niedziela). Nie ma chodzenia do toalety!

albo Ali, który wyznał mi ostatnio, że jego córka odwiedza go zawsze pod jego nieobecność

Annie natomiast wypisują co jakiś czas karteczki z datą, z którą opuści to miejsce /btw, w jej pokoju jest identyczny do mojego ukochanego portretu naszkicowany wizerunek Chopina!.
Ta sama Anna, zdradziła mi, ze jest z Niemiec. Na to ja, że jesteśmy sąsiadami, bo ja Polka. Na co ona "ooo, jak super" i takie tam, po czym zmieniła zdanie, że jest z Jugosławii ;] ciekawe, czy się bała, że ją skrzywdzę czy co;)

sobota, 1 czerwca 2013

Zima!

Rety kotlety,
Teraz to moi drodzy znudzeni czytelnicy zazdrosna sie robie.
U Was wiosna w pelni a u nas wczoraj, polaczony z dniem dziecka, ktorego, o zgrozo!, tutaj zdaja sie nie obchodzic(moze to jednak nie jest miedzynarodowe swieto...), wiec u nas...tak!pierwszy dzien zimy!

Nie wiem czemu to takie pochrzanione jest, zamiast normalnie odwrocone, ale stalo sie. Trzeba przezyc teraz ten chlod, mroz i zawieje...
Na pytanie czy zimo jest tu w zimie, wszyscy odpowiadaja
- o tak, lodowato!
Na pytanie, czy to znaczy ze na minusie bywa:
- co? Zwariowalas?

Licze wiec ze jakos przezyjemy te zime.

Jedyne, co jest prawdziwie niefajne, to te znienackowe opady deszczu. Tak, wszyscy wiece ze uwielbiam deszcz. Ale ten cieply, letni jest moim faworytem. Ten, ktory wraz z wiatrem powoduje nagle, drastyczne obnizenie temperatury o dobrych kilka stopni, na ktore oczywiscie nie jestem przygotowana(bo czy ja jestem kiedykolwiek na cokolwiek? - pytanie retoryczne, dociekliwi nie odpowiadac), zdecywowanie do moich ulubionych nie nalezy.
Zwlaszcza jak sobie smigam spokojnie na moim rumaku, slonce swieci, ptaszki spiewaja, w polowie drogi nagle zaczyna soe chmurzyc, a po dwoch minutach kierowcy zaczynaja z rozbawieniem na mnie trabic - znak ze zmokla kura na rowerze dostarczyla im niespodziewanej rozrywki.

Tak wiec scenki tego typu moga sie odgrywac przez najblizsze 3 miesiace. Przy morderczej temperaturze 10. PLUS DZIESIEC. Czasem nawet 4. No, podobno zdarza sie sie w nocy -1.

To jednak, co mnie w tym najbardziej denerwuje to fakt, ze wy, przeklete ludziska, urzadzacie w tym czasie pikniki, wycieczki, spacery, ja bede musiala siedziec cicho do pazdziernika, kiedy to sytuacja znow zacznie sie zmieniac i bede mogla wrzucic piekne zdjecia w kostiumie, podczas kiedy Wy zacznie ie szukac kurtek zimowych:)

Tak tak, kocham Was.

wtorek, 28 maja 2013

King Kong

Wielka premiera King Konga za nami. Czy warto bylo?

Odpowiedz, juz w trakcie spektaklu wydala sie bardziej niz oczywista. Zabrzmi to bardzo subiektywnie,ale...to co wykonal tutejszy teatr Regent przeszlo moje najsmielsze oczekiwania, bo szczerze mowiac nie mielismy pojecia czego sie spodziewac, a poniewaz byla to pierwsza z prapremier, nie mozna bylo tez odnalezc zadnych przeciekow.

Tak wiec zasiedlismy w lozy przepieknego stuletniego teatru czekajac w napieciu. Poczatek..zwyczajny. Dobra gra aktorska, czyste wokale. Mysle sobie, to wszystko?
Publicznosc wydawala sie zachwycona za kazdym razem gdy na scenie pojawiajy sie elementy rodem z 'All that jazz', rozpraszali nas oaskami po kazdej solowce...poprawcie jesli sie myle, ale w pl chyba juz wyrosli z tego zwyczaju?;)

Jazda sie zaczela pozniej. Nie bede opowiadac, bo moze ktos zechce przyjechac i zobaczyc, ale powiem tylko ze warto.
Dla tej niesamowitej kreatury, w ktorej tworzenie, jak i poruszanie na scenie bylo tyle person zaangazowanych. I, last but not least, zjawiskowe efekty multimedialne. Poczuc mozna bylo, jak bardzo moga sie zmienic odczucia, jakiej magii moga dodac 'proste' w swej naturze projekcje wizualne.

Widac oczywiscie niestety, ze budzet jest inny. Bo gra aktorska, poziomem wokalnym, specjalistami dzwieku oswietlenia i video roznic sie nie roznimy.
Jedynie. Rozmachem.
I tym, ze z tylu, za budka dzwiekowca lezaly czesci zapasowe jak monitory, klawiatury, myszki, kable i zapewne wiele wiecej,  czego jie zdarzylam dostrzec przemykajac sie w pospiechu.

I ostatnia rzecz, tym razem na minus.
Nigdy nie pogodze sie z tym, ze, tak samo jak w anglii, tutaj ludzie traktuja teatr jak kino. Mozna kupic przekaski, napoje, drinki, a po spektaktu tu i owdzie ujrzysz porozrzucane papierki... No nie pogodze sie z tym.

poniedziałek, 27 maja 2013

Obciagi!

Czasem tutejsze Metro, czyli odpowiednik pkp, zaskakuje tak milo ze az strach. Jak przygoda Radka wczoraj rano, czy jajeczka na wielkanoc, czy tez kawa na stacji w przeprosiny zamkniecia stacji. Bylo sporo milych akcji.
Ale oprocz tego zdarzaja sie tez krejzi akcje, jak, popularne w pl nie zmieszczenie sie do pociagu, czy temu podobne.
Maja tutaj b dobry system komunikacji, tzw.Eliza, czy inna pani oglasza z automatu wszystkie nadjezdzajace sklady. W pociagach sa takie waskie wyswietlacze pokazujace jaka stacja sie zbliza, polaczone czasem z glosowa zapowiedzia wspomnianej pani. Czasem jednak system nawala i wtedy przez cala trase mozemy jechac doSouthern Cross, albo nawet zaliczac przystanki zlej linii.
Dzis natomiast wsiadlam do pociagu Flinders Street(glowna stacja), ktorego kierunek i wszelkie wyswietlacze wskazywaly opozycyjnie.
Wszystko tutaj moze nas skolowac.tak samo jak nie uwazam ze linie w tak zwana pajeczyne sa doskonale, no chyba ze zakladajac ze wszyscy mamy samochody.
Mieszkajac na innej linii, musze najpierw dojechac do centrum, zmienic na wlasciwa i stamtad dokechac gdzie trzeba, co zajmie jakas godzinke albo lepiej, podczas gdy samochodem zapewne jakies 15 min.
Ach. Ale nobody is perfect!:)

niedziela, 26 maja 2013

Przemijanie...

Uwielbiam moja prace. Jest niesamowicie inna niz wszystko czego doswiadczylam wczesniej. Moze dzwiekowo tez sie spelniam do tego stopnia ze praca nie jest obowiazkiem, ale tam brakuje jednej rzeczy. Kontaktu z ludzmi. A zyjemy w spoleczenstwie i tego kontaktu nie da sie przeskoczyc... Tutejsi rezydenci sa niesamowicie wdzieczni, pelni radosci i usmiechu...to tak pomaga i odrywa od szarego swiata (ktory w au wcale nie jest taki szary, ale niestety tego sie nie uniknie:))

Od czasu kiedy tu pracuje dzis odeszla trzecia osoba. To jest jedyny element tego miejsca, z ktorym nie moge sie pogodzic... I chyba nigdy sie nie pogodze...dwie pierwsze zmarly w drugim tygodniu, ledwo co je znalam...Nancy byla w srednim stanie kiedy tu przyszlam, ale usmiechala sie jak wszyscy. Nie chce sobie nawet wyobrazac co sie bedzie ze mna dzialo jak odejdzie ktorys z moich faworytow, z ktorymi mamy gadke kazdego dnia i ktorzy naprawde tworza to miejsce...
Spoczywaj w pokoju, Nancy...

Jeszcze jedna rzecz, tez smutna, ale troche z innej beczki. Jakis czas temu przyszla do nas Polka. Jest tu juz od dluzszego czasu pani Jadwiga, ale mowi po innym polsku niz ja i nie sposob nam sie dogadac. Pani Genowefa natomiast jest troche przyglucha i komunikacja z nia jest troche wykrzyczana, ale za to jak juz uslyszy to odpowiada skladnie.
Niestety, potwierdzila ona w jednej z naszych pierwszych rozmow cos, co zaobserwowalam juz tutaj na samym poczatku...
Otoz mialysmy konwersacje na temat jej uroczych czerwonych paznokci. Ona natomiast stwierdzila ze ona i h nie chce, sa zbyt widoczne.
- to jaki kolor pani chce?
- zaden, normalne, naturalne.
- dobrze, powiem Amandzie(zajmuje sie rozrywka i takimi roznymi dla rezydentow). Cos jeszcze by pani chciala?
- tak. Zeby nie byc taka glupia.
- ale nie jest pani glupia!
- jestem. Tylko glupi ludzie trafiaja do takich miejsc.

No wlasnie. To mentalnosc polska. Tak rozna od tutejszej...

sobota, 25 maja 2013

Be prepared part3

No i tak, to już chyba wspominałam, nie ma sensu wypychać za bardzo swojej walizki. To co prawda koniec świata, ale wszystko też można też tu znaleźć, wcale nie aż tak drogo, a czasem i taniej, jak i nie za darmo;)

Australia, może nie wszędzie i nie zawsze, ale gerenarlnie jest krajem bogatych ludzi.
Mieszkając w lepszej okolicy, albo tylko chodząc tam na spacer, można skompletować swoje meble;] Alternatywnie, jest sporo ofert za bezcen na gumtree czy portalach tego typu, są specjalne audycje, oraz sklepy sprzedające kompletnie wszystko second-handowe. Więc jeśli przyszło Ci do głowy brać pościel, piątą parę butów, albo zimową kurtkę - po prostu tego nie rób! :)

Powiedziałam, że bogatych ludzi to kraj. Niestety nie tylko, co można obserwować w szczególności na Swanston Street, gdzie dosłownie co parę metrów można spotkać ulicznych artystów, przeróżnych specjalności - niektórych naprawdę baaardzo utalentowanych...
Ale Ci nie są problemem, można powiedzieć, że swoim śpiewem, tańcem, rysunkiem czy innymi dziwnymi rzeczami (są czasem np występy teatralne), ale prawdziwe australiskie żule, które z jakiegoś powodu gromadzą się pod Macca's i... naprawdę nie są miłym wizerunkiem miasta, swoim zachowaniem, ubiorem, ilością decybeli i ich jakością, jakie produkują... wiem, że nie mają łatwego życia, ale jeśli ja sobie w tym świecie poradziłam, to dlaczego oni nie mogą? Możecie mnie krytykować, ale czasem wydaje mi się, że to po prostu wybór stylu życia...

Wracając do tego o czym możnaby pamiętać.
Zarcie do samolotu. Jadło, inaczej mówiąc. Ano, moją skromną opinią, nie dają wystarczająco. I, jeśli ma się taką możliwość, należy coś wziąć. Tak jak napojów nie za bardzo można, tak z jedzeniem, o ile zjesz je przed dolotem do au, nie powinno być żadnego problemu, więc nie krępujmy się z jakąś kanapeczką czy snackami! :)

I tym pozytywnym akcentem kończę póki co serię tę, w tej chwili wydaje mi się, że nie ma więcej rzeczy, o których niezbędnie należałoby pamiętać...
Jak zwykle natomiast jestem otwarta na opinie i sugestię!

czwartek, 16 maja 2013

Gdzie ta Australia...

Koniec świata nastąpił.

Gdzie się znajdujemy?
Tak. Dobrze. W Australii. A co ja właśnie kupiłam?
Tak. Rękawiczki.

U Was słońce świeci, ptaszki śpiewają, a mi porankami ręce zamarzają na rowerze. Owszem, po południu, o ile nie pada, świeci piękne słoneczko i jest uroczo, ale jak tylko słoneczko nie zajrzy, to robi się lodowato.

No...ok, może nie lodowato, bo my, Polacy, mamy inne pojęcie zamarzowatości. Ale dla mnie teraz 10 oznacza 'brrrr'. Tak więc tak.

sobota, 4 maja 2013

Be prepared, part2

Wracając do tematu jakby tu sobie poradzić w tym kraju, zwłaszcza na początku, który może się okazać bardzo trudny...
Przede wszystkim, nie przejmujmy się. Tak. wszystko jest tu piekielnie drogie. Ale tylko do momentu, gdy wydajemy polskie pieniądze. Z chwilą, gdy zaczynamy tutaj zarabiać, nie wydajemy 3.5 raza szybciej. Ceny są tu takie same: jeśli chleb kosztuje 2zł to tu będzie kosztował też 2, tyle że dolary, więc - no worries, tylko do szukania pracy:)

Tak, to zaczyna być coraz trudniejsze... jeszcze kilka-kilkanaście lat temu zdarzało się, że ludzie przyjeżdżali na wizie turystycznej i w ciągu trzech miesięcy znajdywali sponsorship. Teraz niestety nawet znaleźć jakąkolwiek pracę nie jest łatwo. Ale należy próbować. Być wytrwałym, żeby osiągnąć swój cel. Na tym polega życie.

Wracając do początków, szukając miejsca do mieszkania, zawsze na początku dobrze znaleźć jest coś wspólnego, dom z pokojami, jakieś współdzielone mieszkanie. Dlaczego? Powód jest prosty. Przyjeżdżając, zazwyczaj nikt nie zabiera ze sobą garnków, patelni czy odkurzacza. Mieszkając w takim miejscu mamy szansę to wszystko mieć, przez co nie narażać się od razu na wspomniane wcześniej potrójne wydatki. Potem może się okazać, że ktoś wraca do kraju, zostawia wam coś i wcale też w końcu nie musicie wszystkiego kupować... więc moim zdaniem po prostu warto:)

I cofając się jeszcze do lotu... Podróż, mimo że bardzo długa, mija sprawnie, w nowoczesnych samolotach z tabletami przed każdym siedzeniem wyposażonych w szeroką gamę muzyki, książek, filmów, seriali, czy czego dusza zapragnie. Moim jednak zdaniem warto dobrać coś do jedzenia. Oczywiście karmią, tak, ale nie tak, by móc całkowicie zaspokoić głód, a przynajmniej nie każdy;) My byliśmy uprzedzeni, żeby nic nie brać, bo sprawdzają, bo do Au nie można nic wwozić... Tak, nie można, ale jeśli zjesz to po drodze, to nie ma najmniejszego problemu. Tak więc, jeśli tylko znajdzie się miejsce w walizce, polecam zapakować, chociaż jakieś snacki.

czwartek, 2 maja 2013

Cóż się dzieje...

O rety rety kotlety...
Szanowni Państwo.

Ja nie wiem naprawdę o co w tym wszystkim chodzi.

Nie wiem, kto ma czelność czytać tego bloga.

Nie mam pojęcia po co.

Nie wiem, jak można marnować w ten sposób swój cenny czas (który na bardziej produktywne czynności wykorzystać by można)



Tym jednak, którzy z nami są od 2000 odsłon - DZIĘKUJEMY!

Szaleństwo, wejścia na blog przegoniły numer roku bieżącego! :)

Tak trzymać.
Mówiąc chwilę na poważnie, to Wy sprawiacie, że cały czas się staram i nie zaniechałam tej rutyny. Że może znaję kolejne, ciekawe i godne opisania (albo i nie, ale co mi tam) wydarzenie.
Dziękuję, Kochani.

niedziela, 28 kwietnia 2013

Głupoty i/lub ciekawostki part1

No bo tak pomyślałam, że blog ten robi się sztywny, już abstrahując od tego, że nie jestem na tyle inteligentna, by utrzymać tyle mądrych tematów na cały czas mojego pobytutu.

Tak więc w ramach rozpoczętych (nie)skończonych  zacznę kolekcjonować głupie historie jakie mi się przytrafiają. Od razu uprzedzam, nie będzie nic z naszego głupiego prywatnego życia - od niego Wam wara:)

Historia numer jeden.
Bo ci co nie wiedzą, to ja se rower kupiłam se. A bo zdrowia mi trochę trza było trza.
Więc teraz codziennie rano do pracy śmigam sobie rowerkiem:)

Z dnia na dzień obmyślam fajniejszą trasę. Fajniejszą, znaczy bardziej dostosowaną dla rowerów. Bo tak jak w centrum od tras rowerowych przepychu można się zgubić, tak na tych przedmieściach to bida z nędzą. Za to trafiłam na trop jednego, nazwijmy to szlaku, który podąża w moim kierunku przez część swojej. I są tam też tory, przez które początkowo śmigałam wiaduktem, potem przenosiłam przez kładkę dla pieszych, a ostatecznie trafiłam na taki wąski, obskurny tunelik dla rowerów, inwalidów i matek z dziećmi.
I tak to pewnego dnia wracając wczesnym popołudniem, dojeżdżając do tego tunelu, natknęłam się na panią, w wieku, doskonałym, żeby nikogo nie urazić, która, gdy mnie zobaczyła, nie wyglądała na zachwyconą, a po zorientowaniu się, że zmierzam w kierunku tego tuneliku, wpadła w, nieudanie ukrywaną, małą panikę, próbując mnie spowolnić, cały czas oglądając się w tył. Co u ciorta, pomyślałam... na myśleniu się skończyło, bo nie miałam czasu na więcej, mówimy to o małych odległościach, w czasie i przestrzeni, nie takie tam gadu gadu jak ja próbuję uprawiać,. żeby spowolnić akcję i zbudować napięcie!

Tak więc pani udało mnie się jednak trochę spowolnić, ale ostatecznie dała za wygraną i mnie puściła. Wyluzuj, co tam jest, bandyci? - pomyślałam. I owszem, zobaczyłam jednego, no, nie powiem, że dobrze wyglądającego mężczyznę. Ale na bandytę nie wyglądał, na pewno nie niebezpiecznego. Dostrzegłam natomiast ruch ręki kojarzony generalnie z zasuwaniem pewnego suwaka.
Tak. to koniec tej fascynującej historii. Nie. nie ma żadnej puenty. Żona po prostu nie chciała, żebym zobaczyła skarby jej męża (zakładając oczywiście że byli małżeństwem).
Rety, by się zastanowiła chwilę dziewczyna, a czy myślała że mogłam być zainteresowana?:)

piątek, 26 kwietnia 2013

Polacy nie tacy straszni

Jak się tak dłużej przyjrzeć, to maskuje się w tym kraju sporo Polaków. Dopiero teraz zaczynamy ich dostrzegać.

Ich problem to dobre maskowanie. Nie chcą być rozpoznawani (nie tylko z wyglądu, w którym nic raczej w oczy rzucać się nie powinno, ale i raczej mówią po angielsku, nie tak jak te wszystkie Chińczyko-Indianie, których, owszem, czasem bardzo lubię, ale ten poważny problem z asymilacją w sobie mają) i może nawet bardzo chcą być nierozpoznawalni...

Pan spotkany na stacji w Ginifer (taki tam suburb) zaskoczył mnie niesamowicie swoją intuicją, zagadując mnie i wychwycając skąd ja mogę być. Kilka matek wynurzyło się w niedzielę z dziećmi, bo w weekendy dzieci wchodzą za darmo do zoo;).
Smutną historię widzieliśmy też na jednej z imprez Comedy Festival... Mama wołała dziecko po polsku, ale ono odpowiadało już po angielsku... I potem widzimy masę polskich nazwisk w filmach, ale jak dochodzi co do czego, to okazuje się, że może i matka Polka, ale ja to po polsku nie mówię, no, może parę słów, dzień dobry, jak się masz i nie chcecie wiedzieć co jeszcze...

Nie miało być patriotycznie, ale cóż:)

W każdym razie, reasumując tylko, wydaje mi się, że się pomyliłam. Może uwielbiamy narzekać, ale mamy też wiele wartości i wiedzy. I ci, którzy potrafili go wykorzystać, robią teraz karierę na świecie. Dlaczego nie w Polsce? A bo nie było warunków, nie było pieniędzy, nie było czasu, albo ktoś uznał to za bezużyteczne.
No i takim oto sposobem tracimy wartościowych.

Nie martwcie się, nie mówię o mnie. Ja wracam;)

środa, 24 kwietnia 2013

Na cześć żołnierzy!

Jutro święto u nas. Anzac Day.
To dzień pamięci o żołnierzach poległych w akcjach zbrojnych Australii. Oryginalnie wiąże się z I Wojną Światową i tam poległych Australijczykach.
To, że nie dociera do mnie, jak mogli głupi Anglicy wykorzystać Commonwealth, żeby biedne dzieciaki (bo przecież od 16 roku życia) do wysłania na akcje zbrojne, często na drugi koniec świata, z którego nigdy już mieli nie wrócić... no nie rozumiem. Tak jak nasza historia jest okrutna i brutalna, ale przynajmniej wszystko jest klarowne. Sąsiedzi nami pomiatali a my musieliśmy się bronić. Ale czemu oni?

Zważając na to, iż nie jestem Australijczykiem, odkryłam, że mi najbardziej ten dzień kojarzy się z wszechobeznymi ciasteczkami:) Podobno takie robiły matki i żony żołnierzom wyruszającym na boje - tak, aby przetrwały długi okres. Ale trzeba przyznać, że są niczego sobie:) No i proste do przyrządzenia - stąd może ich popularność.

A my, w ramach bezczeszczenia pamięci poległych, chyba niechcący popełniliśmy faux pax (nie, Pawełku, nigdy się nie naucze;) Wracając z zakupami, usłyszeliśmy trąbkę, nie grającą za czysto. Zbliżając się, zobaczyliśmy grupę harcerzy siedzących przy ognisku w ciszy. Tylko oczy wszystkich podążały za nami. Powagi sytuacji nadawał skrzypiący dźwięk, który prawdopodobnie wydawała jedna z toreb... nie wytrzymałam i prychnęłam śmiechem:) potem zorientowaliśmy się, że prawdopodobnie była to minuta ciszy... och, no worries, to tylko ja:)

Happy Anzac Day - czy co tam się mówi...

środa, 17 kwietnia 2013

Przeprowadzka...

Brrr...
Kiedy przybyliśmy tu jakiś czas temu ( "nie liczę godzin i lat...") mieliśmy parę rzeczy na krzyż.
Po dwóch miesiącach nazbieraliśmy trochę dodatkowego obciążenia.
Ta przeprowadzka była jeszcze gorsza.

Ale daliśmy radę. Mamy okazję zwiedzić kolejną dzielnicę Melbourne. Całkiem urocze mieszkanko. I dobrze.

Tylko dojeżdżać trzeba. Pociągiem. Trzy stacje co prawda, ale jak ucieknie, to wieczorem pół godz trzeba czekać...

Ale bez współlokatorów!

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

jeszcze parę dni...

A u nas ostatni tydzień w ukochanym mieszkaniu... a potem następne - niegorsze... no, moze troche lokalizacyjnie:)
Ale i tak będę tęsknić za tym widokiem, który mnie budził co rano...

sobota, 30 marca 2013

Easter in Australia

Tak. Jak trzeba to można, czyli nasz stół wielkanocny
 Hej wszyscy, którzy (jakże ciężko mi w to uwierzyć) cały czas czytacie tego bloga!

Nadszedł czas wielkanocny. Tu, w Australii to niesamowicie dziwne dla mnie święto, ponieważ. W piątek jest święto publiczne. Nikt nie pracuje, wszystko jest zamknięte. Sobota jest jak zwykła sobota, a poniedziałek, to się okaże. Problem jednak w tym, że kogo nie zapytałam, nie jest w tym kraju katolikiem... a jeśli jest, to nie za dużo go te święta obchodzą... to bardziej okazja do wolnego, a Australijczycy uwielbiają wszelkiego rodzaju holidejs...

Ja niestety musiałam pracować wczoraj, jak i jutro (Tak, w wielkanoc!), w związku z tym śniadnie wielkanocne zjedliśmy dziś. W zasadzie śniadanie, owszem, zjedliśmy rano, testując potrawy, które przygotowaliśmy na wieczór, gdzie zaprosiliśmy paru znajomych. Sama byłam w szoku, ale wyszło całkiem nieźle, a przynajmniej tak mówią!:) zresztą, zobaczcie na zdjęcie! jak na pierwsze przyrządzone samodzielnie potrawiska całkiem nieźle, prawda?:)

A do tego towarzystwo nam się udało, moje francuskie współlokatorki dobrze dogadały się ze znajomymi i atmosfera była przednia.
Tym to więc sposobem przeżyliśmy wielkanoc nie dość że wcześniej w związku z przesunięciem czasu, to w związku z innymi czynnikami.

A dla Was wszystkich, Kochani, najcieplejsze życzenia, bo, mimo jesieni, u nas nadal cieplutko, i to właśnie ciepło na Święta Wam wysyłam bo, jak mniemam, Wam się bardziej przyda. Oby u Was było bardziej spokojnie, dostojnie i rodzinnie:)
A bo jak skończyło się przygotowywć to się chciało zrobić zdjęcie i te dwie przylazły;)

niedziela, 17 marca 2013

Zjeść kangura?

To jakaś masakra. Nie wyobrażałam sobie i do tej pory jest to dla mnie niepojęte...
Niemniej, w supermarketach można znaleźć dział z mięsem tych biednych, umiłowanych przeze mnie stworzeń, które zostały brutalnie zamordowane i pocięte przez nieznające litości podłe istoty ludzkie.

Nie ma co ukrywać, że z wielką ochotą osoby, które zajmują się tego typu wytworami, jak i te, które gustują w tego rodzaju mięsiwie, z wielką ochotą urządziłabym w podobny sposób. Przecież planeta nam się przeludnia, ludzie niszczą dobra naturalne naszej planety, jesteśmy intruzami, należy zminimalizować ilość pasożytów. Tak więc może ma ktoś ochotę spróbować ludziny?

Krąży plotka, że Australijczycy gustują w tego typu mięsie. Otóż, całe szczęście, dowiedziałam się ostatnio, iż jest to kompletna bzdura, no, może niektórzy i lubią, ale w głównej części mięso to produkowane jest dla turystów. To wcale nie poprawia mojego zbulwersowania w tym temacie. Zginąć, by być atrakcją dla turystów? Gorzej niż masakra.

Mój dobry znajomy Czech tutaj spotkany o mało co przestał być moim znajomym przez swoje zapędy do próbowania nowości. Jeśli jesteście ciekawi rodzimych produktów, jedzcie sobie Vegemite i zostawcie biedne kangury w spokoju!!!

To tyle jeśli chodzi o mnie w tym temacie.

 :)

środa, 27 lutego 2013

Biała noc...

Parę dni temu w Melbourne odbyła się całonocna fiesta, nazywana White Night.
Genialna impreza, z milionami atrakcji, wszelakiego rodzaju, teatralnymi, wokalnymi, tanecznymi, koncertowymi, no i przede wszystkim multimedialnymi:)
Furorę robił mapping, naprawdę wykonany na wysokim poziomie (no, może tylko przydałoby się jakieś udźwiękowienie, ale zapewne stwierdzili, że w ogólnym gwarze, takie działania nie mają sensu), a łeb w łeb wrażenie robił przepiękny pokaz laserów (tu już z oprawą dźwiękową)!

Myślę, że niegłupim pomysłem byłoby zorganizowanie tego typu przedsięwzięcia w Polsce - tłumy przy Flinders Station (taki Dworzec Centralny;) były takie, że przebić się nie można, tłum zmniejszał się powoli, by ok 6 nad ranem być w stanie "zatłoczonej porannej warszawy". Ciekawe, czy podobnym powodzeniem cieszyłaby się taka impreza u nas...?:)

Więcej informacji można znaleźć na stronie imprezy:

http://whitenightmelbourne.com.au/

poniedziałek, 18 lutego 2013

Kto to czyta?!?!?

Nawet nie zauważyłam, kiedy licznik odwiedzin przebił 1000!
Dziękuję Wam wszystkim serdecznie za bycie z nami, zainteresowanie i entuzjazm, jaki otrzymuję w związku z prowadzeniem tego bloga... kiedy Paulina podsunęła mi taki pomysł, w żadnym razie nie spodziewałam się, że tyle osób będzie miało czas, siłę i ochotę, żeby czytać moje wypociny, a tu proszę! :)
Jeśli macie jakieś sugestie, uwagi, pytania, proszę, będę szczęśliwa je usłyszeć, bo wreszcie zdałam sobie sprawę, że prowadzę ten publiczny pamiętnik nie tylko dla siebie, ale dla Was! :)

niedziela, 17 lutego 2013

Be prepared, part1

Tak sobie pomyślałam, że jeśli koś wpadłby na równie szalony pomysł co my, może chciałby wiedzieć, co należy zabrać ze sobą, na co się przygotować, a co lepiej sobie darować.
Spróbuję zbierać moje spostrzeżenia i jakoś, niekoniecznie regularnie się nimi dzielić:)

Po pierwsze, na pewno nie najważniejsze, jeśli planujecie przyjechać w podobnym czasie do nas, czyli tuż przed świętami, nie zabierajcie ze sobą zbyt dużo letnich ciuchów. Po świętach są tak niesamowite wyprzedaże! Za całkowity bezcen można kupić wszystko!:) boję się, że teraz nie zmieszczę się do walizki;)

Za to uważam, że zdecydowanie należy ze sobą zabrać odpowiednie ciuchy do zawodu, jaki chcecie uprawiać - jeśli chcesz być sekretarką, lub kelnerką - weź kilka koszul, spódnicę i odpowiednie buty, jeśli chcesz sprzątać, zaopatrz się jeszcze w Polsce, żeby nie musieć wydawać jeszcze niezarobionych pieniędzy na rzeczy, które za darmo możesz wziąć z rodzimej szafy. Potem, kiedy zarobisz pierwsze dolary - zupenie zmienia się postrzeganie cen;)

Następna sprawa. Przyjeżdżanie przed świętami nie jest najlepszym pomysłem, jeśli chcesz znaleźć pracę. Na święta większość knajp, pubów, restauracji i nie tylko, zostaje zamknięte na niemal bity miesiąc! tak, Australijczycy kochają wolne;)

piątek, 15 lutego 2013

Zmiany zmiany zmiany...

No tak. To znów się zestarzałam... Nie piszę tego po to, żeby dostać dodatkowe życzenia, ci co powinni pamiętać - jak zwykle nie zawiedli:) a poza tym, w życiu każdego nadchodzi taki czas, kiedy nie do końca chcesz pamiętać kiedy to się i jak dawno temu urodziłeś...
Na grodziskim basenie jest fajna promocja, dla tych, którzy nie wiedzą, w dzień swoich urodzin wchodzisz za darmo!
Żeby przypomnieć sobie stare dobre czasy, postanowiłam również pójść popływać... daleko nie mam:)
Tak, drodzy państwo, przenieśliśmy się do zaszczytnej lokalizacji, gdzie posiedliśmy basen, siłownię, jak i kort tenisowy! Nie, spokojnie, nie staliśmy się obrzydliwie bogaci (ale kiedyś ten dzień nadejdzie!), nasze przepiękne mieszkanie na 18 piętrze współdzielimy z bardzo sympatycznymi Hiszpanami i Kanadyjczykiem, który w zasadzie pracuje całymi dniami, więc widzieliśmy go może parę razy.
Tak więc, jak zaczęłam, z okazji urodzin zrobiłam sobie prezent i spędziłam upojny poranek na basenie... było lepiej niż magicznie! Kiedy położysz się na plecach i unosząc się, obserwujesz chmury i te wszystkie wieżowce dookoła, przez które przebijają się promienie słoneczne, czujesz, jakby tu, na tym małym basenie czas się zatrzymał... Zaczynasz wędrować myślami w rzadko owiedzane zakątki swojego umysłu, zaczynasz analizować to, na co zazwyczaj nie masz czasu... polecam każdemu. W dzisiejszym zagonionym świecie, takie doznania mają jeszcze większą wartość! :)

Tak jak sobie pomyślę, to rok temu nawet nam się nie śniło, żeby tu być... życie czasem naprawdę nam sprzyja, a dokładniej rzcz ujmując, czasem po prostu trzeba wziąć swój los i go pociągnąć za uszy:)
I jeszcze jedno. Pamiętać też warto, że karma naprawdę działa. Jeśli coś Ci się nie uda, to dlatego, że czeka na Ciebie coś innego, prawdopodobnie lepszego. Jeśli zrobisz coś dobrego, karma będzie o tym pamiętać i odda Ci z nawiązką... Naprawdę!

Pięknego dnia wszystkim!
Radek, specjanie dla czytelników naszego bloga, zrobił zdjęcie panoramy rozpozcierającej się z naszego nowego balkonu:)

sobota, 2 lutego 2013

In my opinion, part 2

W czasach szkolnych byłam przekonana, że mundurki w szkole to niesamowicie zacofana sprawa.
Jak już w wspomniałam w poprzednim poście, wiele rzeczy się zmienia w myśleniu, nie wiem, czy to zależy od dojrzewania mojej niedorozwiniętej psychiki;) czy pobyt na końcu świata tak zmienia...

W poszukiwaniu nowego lokum poruszaliśmy się dużo po okolicy gęsto obsadzonej przez college. I wszyscy uczniowie tych szkół byli rozróżnialni, dzięki mundurkom. Oczywiście, były one dostosowane do pogody - możliwe są krótkie spodenki, jak i sweter czy marynarka.
Żadne z dzieciaków nie narzekało, a miałam wrażenie, że raczej byli dumni z tego, że można rozpoznać, z której szkoły pochodzą.

Oczywiście, każdy z uczniów nabyć musi zestaw, zawierający parę koszul, sukienek czy nawet skarpetek (dokompletowane jest wszystko, łącznie z butami i plecakami z naszytym logo szkoły).

Wierzcie lub nie, ale to naprawdę wygląda świetnie! Bardzo elegancko, a jednocześnie spójnie.
No a koszt wcale nie musi być wysoki. Widziałam na gumtree możliwe do nabycia stroje z drugiej ręki, tak samo jak odbywają się targi książek i mundurków szkolnych - ceny więc można spokojnie w ten sposób zminimalizować.


Nie wyglądają na wyjątkowo nieszczęśliwych;)

Może jedna rzecz wymaga w tutejszych szkołach zmiany... kiedy widziałam malutkie dziewczynki z wielkimi plecorami, tak dużymi, że prawie sięgały im do ziemi... szafki na książki w szkołach to jednak dobry pomysł:)

In my opinion, part 1

Ludzie w Polsce uwielbiają narzekać...
Narzekamy na zimę, że jest za zimno. Narzekamy na pensje, że za małe, narzekamy, że mamy za dużo pracy i mało czasu na przyjemności, albo że pracy nie mamy. Narzekamy, że syn lub wnuczek nas nie odwiedza, lub że odwiedza nas za często.
Narzekamy, że dzieci są źle wychowane, ale nie mamy czasu wychowywać własnych. Narzekamy, że ulice są brudne, ale wyrzucamy papierki na chodnik. Narzekamy na polityków, ale nie chodzimy na wybory. Narzekamy, że wszędzie jest lepiej, tylko ta nieszczęsna Polska taka nieudana...

Myślałam ze chodzi tylko o Polskę,ale...

Parę dni temu spotkałam wreszcie Polaków. Miało ich być w Melbourne niezmierzona ilość, ale jakoś albo się dobrze kamuflują, albo są rozbici gdzieś na najdalszych obrzeżach, albo wcale ich nie ma tak wiele. Tym niemniej, spacerując sobie w okolicach centrum, usłyszałam znajomy język. Z radością zakrzyknęłam "Dzień dobry!", ale nie uzyskałam odpowiedzi... Starsza pani i pan w średnim wieku byli bardzo zajęci. Zajęci...zrzędzeniem. Nie usłyszałam dokładnie, ale chodziło o jakąś panią, której polska para nie darzyła chyba wielką miłością. Poszli dalej, w przeciwnym kierunku. Potem rozejrzałam się dokoła. Wszyscy się uśmiechali i rozmawiali pogonie. I wtedy zrozumiałam, że para, którą właśnie minęłam kompletnie mi nie pasuje do tego krajobrazu. I wtedy przypomniałam sobie, jaka odpowiedź czekała na mnie przy większości pytania "Jak się masz, co słychać?" Zdałam sobie sprawę, dlaczego to pytanie mnie zawsze tak denerwowało - bo kojarzyło mi się z okazją do pozrzędzenia...
I zaobserwowałam, że sytuacja się zmieniła, moje myślenie jest tu odmienne w tak wielu aspektach. Bo tu, jeśli komuś zadasz pytanie "Hi, how are you?" - to z pewnością nie jest okazja, do opowiedzenia dramatu złamanego obcasa, czy bólu pleców. Tu myśli się inaczej. Oczywiście, że każdy ma problemy, ale 5-minutowa rozmowa nie jest okazją, do informowania o nich spotkanego znajomego. To okazja, żeby podzielić się radościami, sukcesami! I, o dziwo, jakoś nikt nie jest o to zazdrosny. Nie muszę się martwić, że jeszcze tego wieczoru znajdę nowo kupiony samochód porysowany przez zawistnego sąsiada...

I wtedy zdałam sobie sprawę, że nawet gdyby ci Polacy nic nie mówili lub mówili po angielsku, daliby się rozpoznać z tłumu cieszących się życiem Australijczyków.

Nie jestem nikim opiniotwórczym, dziennikarzem czy kimkolwiek, ale nawet zwykły człowiek może wysnuć takie proste wnioski;)

Dlaczego, dlaczego tacy jesteśmy? :(

poniedziałek, 28 stycznia 2013

W kupie cieplej...

Kiedy wprowadzaliśmy się do tego domu 1.5 miesiąca temu, czuliśmy się trochę zagubieni, hermetyczne francusko-niemieckie środowisko mówiło głównie w swoich językach, a grupa azjatycka to w zasadzie w ogóle nie mówiła...;)
Teraz tamci się wyprowadzili, pojawili się inni i wreszcie jst tak, jak być powinno. Poznaliśmy przemiłą parę niemiecką, parę Australijczyków, którzy dopiero wrócili z zagranicznych wojaży, garderobianego, podróżującego po Australii i świecie razem ze swoimi sztukami, par ę Belgów, zabawnych Włochów, którzy nie do końca potrafią mówić po angielsku i usilnie starają się, żebyśmy my zrozumieli włoski;) sporo innych, bardzo otwartych i przyjaznych ludzi.

Od jakiegoś czasu w Melbourne jest bardzo duża konkurencja, jeśli chodzi o pracę, w związku z czym, wspomniana para niemiecka musiała się rozdzielić - on znalazł pracę w Brisbaine. Jeszcze wczoraj wieczorem oglądaliśmy razem wiadomości, w których informowano, że w właśnie tam powodzie zalewają okolice i fala idzie w kierunku miasta... mimo to zdcydował się lecieć...
Dziś przed chwilą byłam świadkiem ich rozstania... widziałam łzy w ich oczach - bo może to tylko 6 tygodni, ale zostają rozdzieleni, sami na końcu świata... Może zrobiłam się zbyt wrażliwa, ale mi też łzy stanęły w oczach... i w głębi serca bardzo się cieszę, że oboje zakorzeniliśmy się tu i raczej nie ma możliwości w najbliższym czasie na zmianę lokalizacji.
Oczywiście, chcę popodróżować, chcę zwiedzić cały kraj, Zelandię, Tasmianię a jak dobrze pójdzie to i więcej - ale z kimś jest zawsze raźniej...

Tak samo nie jestem już taka pewna, czy chcę szukać innego mieszkania - czasem miło jest spotkać i pogadać z kimś w kuchni, zjeść razem śniadanie, czy zaplanować wspólnyc dzień lub tylko zdać relację ze swojego... Gdyby umieścić jakąś dodatkową lodówkę, może przesunąć trochę bliżej łazienkę i nauczyć chińczyki sprzątać i zmywać po sobie naczynia - mogłabym tu z radością zostać :)

środa, 23 stycznia 2013

Nocne przemyslenia,czyli mozecie pominac ten post;)

W takie bezsenne noce jak ta,pykajac cwiczenia z angielskiego,po glowie kolacza mi sie dziwne mysli...
Przypomina mi sie wszystko,jak trudno bylo nam sie tu bylo dostac,dlaczego w zasadzie tu jestesmy,porownuje stan swojej psychiki w Polsce i tutaj,i zaczynam miec wrazenie,ze jestem troche fak feniks:)
Wszystkie problemy odeszly,albo przynajmniej dobrze zakamuflowaly;) mozna na nowo normalnie,mozna rzec,z czystym kontem,zaczac zyc.
To miasto naprawde pomaga. Dlugo zastanawialismy sie gdzie dokladnie sie wybrac i teraz jestem pewna,ze dokonalismy niesamowicie slusznego wyboru!
Kazdemu,kto chce znow zaczac byc szczesliwy,polecam to miasto!:)
Dobrej nocy.

czwartek, 10 stycznia 2013

think positive...:)

Australia jest cudowna! Przyroda powala, nawet w środku miasta mają takie parki, o których w Polsce można tylko pomarzyć, a w rezerwatach to ludzkie pojęcie przechodzi. Ludzie są bardzo pozytywni i pomocni. Parę tygodni temu szłam, nieco się rozglądając, jakiś pan, wyprzedzając mnie, spytał się, czy się zgubiłam i czy nie trzeba mi pomóc. Za każdym razem gdy jadę pociągiem zostaję zagadana przez jakąś przyjazną Australijkę czy Australijczyka, ludzie w komunikacji miejskiej się do siebie uśmiechają, nieznajomi mówią mi 'hello' na ulicy. Dziś siedząc w parku zaczepił mnie przemiły starszy pan, zagadując, czego się uczę, skąd jestem, gdy dowiedział się, że z Polski opisał swoje doświadczenia z Polakami (twierdzi że jest ich dużo, to dziwne, bo do tej pory żadnego nie spotkałam:) po czym pożegnał się, mówiąc, że powie swoim polskim sąsiadom jaką miłą Polkę spotkał. Radek ma podobnie, żeby nie było ;)

Chciałabym jednak coś wyjaśnić.
Nie uważam, że au jest lepsza niż Polska. No dobrze, może w niektórych aspektach jest. Pewne rozwiązania my mamy lepsze. Tu także są śmieci na ulicach, subkultury i łobuzy. Nie ma miejsc idealnych. Ale nie o to chodzi! W tym kraju ludzie nie narzekają, gdy pytasz się przysłowiowe 'co słychać', nie usłyszysz "stara bida". Oni potrafią podejść do życia pozytywnie!. Gdy coś się nie udaje, szukają pozytywnej strony tej sytuacji. W dodatku ich język jest słodki:)
Dopiero dziś zauważyłam szyld nad McDonald's, a Radek widział jego australijską reklamę (nawiasem mówiąc, reklamy mają także prześmieszne:) : Aussie barbie brekkie sandi! - co znaczy 'australijska kanapka z grilla na śniadanie'...

I jak tu nie kochać takiego kraju! :)


Aussie barbie brekkie sandi in Macca's!

niedziela, 6 stycznia 2013

Wreszcie!

 Tak!
Jesteśmy w Au dokładnie miesiąc. Miesiąc pięknego życia w pięknym mieście. Jednak przyjeżdżając tutaj nie do końca mi o to chodziło.

I wreszcie wczoraj zobaczyłam tę Australię o której marzyłam! Tak, przepiękne widoki, cudowną przyrodę, niesamowicie niebieską wodę, no i przede wszystkim najpiękniejsze zwierzęta na świecie - Kangoroo! :)
Prawdziwa Australia
Proszę wybaczyć mój optymizm, ale jeszcze nie ochłonęłam po tych wszystkich cudach natury, jakie miałam okazję zobaczyć. A najpiękniejsze jest to, że jest ona niemal nieruszona przez człowieka, pozostawiona sobie i... wcale człowieka tam nie jest łatwo spotkać! Istny raj na ziemi!
Nie chcę się rozpisywać zanadto, wiem że czytanie długich artykułów nie jest popularne w dzisiejszych czasach, ale myślę, że parę słów o pięknym parku narodowym na samym krańcu Australii wypada napisać.
Wilsons Promontory to jedno z najpiękniejszych miejsc na tym kontynencie. Mieści się na południowym krańcu lądu i na przestrzeni ponad 30km oferuje zarówno przepiękne kamieniste góry, z których przepiękne widoki zapierają dech w piersiach, olbrzymie tereny zalesione, lasy deszczowe, cudownie czyste plaże i wybrzeża... wszystko w jednym miejscu!
Spędziliśmy tam tylko jeden dzień, ale atrakcji starczy na wiele więcej, z pewnością musimy tam wrócić, by przeżyć jeszcze raz o przepiękne spotkanie z naturą.
Jednym z kultowych elementów jest Squeacky Beach - urocza plaża z piaskiem, który, gdy po nim chodzisz, śmiesznie skrzypi;] z plaży rozciąga się widok na piękne skaliste góry, a fale przyciągają surferów.
Jednak jeszcze większych doznań dostarcza wspinaczka. Udało nam się zdobyć tylko dwa 'szczyty', ale widok z nich, jestem pewna że zapamiętamy na długo...
No i przecudowny spacer pomiędzy kangurami i emu. Przez ten miesiąc przestałam wierzyć, że one w ogóle tu żyją, że to tylko legenda wymyślona przez lokalnych, żeby przyciągnąć turystów, a tu... spacerujesz pomiędzy nimi, obserujesz je, a one ciebie, patrzysz jak wcinają trawę, drapią się po brzyszku, mama przytula synka, a na koniec odskakują razem, znudzone naszym towarzystwem:)

Mój przyjaciel niczym się nie przejmuje, tylko szamie trawkę;)
 Czułam się jak w jakiejś bajce, gdy z zza krzaków kolejne stworzonka wychylały główki i z łapkami śmiesznie wyciągniętymi do przodu rozglądały się z zainteresowaniem dookoła.
Żadna telewizja nie potrafi opisać magii tego spotkania.

Przepiękny widok z promieniami słońca padającymi na skały przy wybrzeżu - w drodze na Tongue Point
Na koniec poszliśmy zobaczyć cudowny zachód słońca na Tongue Point, a drodze powrótnej mieliśmy jeszcze zobaczyć niebo, jakiego nigdy w Polsce nie widziałam. Niezliczona ilość gwiazd, droga mleczna i otaczająca cię KOMPLETNA ciemność...to można przeżyć tylko tu. Możesz się poczuć taki mały, taki nieistotny w niezmierzonej przestrzeni naszej galaktyki...
To był najpiękniejszy, choć bardzo wyczerpujący, dzień już od baaaardzo dawna.
Dziękuję Australio.

...a to już nowy rok...

Nowy Rok już dawno za nami, wszyscy wrócili do rzeczywistości, więc i blogowe obowiązki czas wypełnić;)
Sylwester spędziliśmy wyjątkowo pracowicie;) Wydaje mi się, że żadne z nas nie żałuje, bo oprócz jakichśtam dolarów, fajnie było zobaczyć Australię świętującą od wewnątrz;]
W moim wypadku miałam okazję zobaczyć także bogactwo pięknych sukien z Indii, bo trafiłam na hinduską imprezę;) (btw, hitem było Gangam Style, leciało chyba z pięć razy;)

Miałam jednak wrażenie, że Polacy mocniej świętują tę chwilę. Mogę się jednak mylić, bo po prostu różnimy się nieco w paru względach:
- Australia chyba nie ma zakazu picia w miejscach publicznych, bo przed Sylwestrem można było dostrzeć wszędzie obwieszczenia, że takowy zakaz będzie obowiązywał w dniu 31.12. Jeśli więc chciało się gdzieś zabawić, trzeba było załatwić sobie wejściówkę do jakiegoś klubu/pubu/restauracji
- Nigdzie po sklepach nie widzieliśmy sprzedawanych fajerwerek, nie było ich też widać na sylwestrowym niebie - jedyne słuszne były państwowe;]
- Ok 2-3 wszystkie resteuracje się powoli zamykały, na ulicach można było zauważyć przyrost pijanej ludności, szukającej możiwości kontynuowania zabawy. Musieli być jednak bardzxo ostrożni, bo policji wszędzie było pełno, a kary tutaj (zresztą za wszelkie łamanie przepisów) są bardzo sporawe. Towarzystwo jednak nie zrażało się i, wzmakając swoje komórki mózgowe, kreatywnie znajdowało sposoby na przetrwanie w sylwestrowym nastroju do rana:)

Tak więc nowy rok uważam za bardzo udany, słyszałam, że w Polsce również było niezgorzej i życzę, aby było pięknie i wspaniale, bo...życie jest za krótkie, żeby marnować je na smutki i zmartwienia, możemy to robić po śmierci:) Optymizmu dla wszystkich! :)