sobota, 5 lipca 2014

Singapur


 


Singapur to nasz ostatni przystanek. Tylko jeden dzień, aż do wieczora myśleliśmy, że to aż za dużo. Duszno(co ciekawe, temperatura idewntyczna z Darwin czy Bali, widocznie wilgotność, bądź inne czynniki), ludzie nieprzyjaźni, brrr.
Technologicznie natomiast - duużo lepiej rozwinięty niż Australia. Komunikacja - całość klimatyzowana, zautomatyzowana, okamerowana. Podwójne drzwi (pociągu oraz zabudowanie na stacji), jak doszliśmy, z dwóch powodów. Bezpieczeństwo, to oczywiste, ale też klimatyzacja. Dzięki temu na wszystkich stacjach jest miło i przyjemnie, podczas gdy na zewnątrz niesamowite duchoty i gorąco. Maszynista nie istnieje, wszystkie pociągi sterowane są automatycznie, zatrzymując się w idealnie wymierzonym punkcie (gdzie znajdują się przygotowane drzwi, inaczej nie byłoby możliwości opuszczenia bądź wejścia). Intuicyjne mapki wraz z interaktywnym przewodnikiem po kolejnych stacjach. Co dusza zapragnie.

Ale ludzie... Ludzie się tu nie uśmiechają. Teoretycznie urzędowym językiem jest angielski, ale dogadać się. z nimi to wyższa szkoła jazdy. No i ceny. Ale nie ma się co dziwić - jest to niesamowicie bogaty kraj. Aczkolwiek! Dzięki temu wiele rzeczy/atrakcji udostępnianych jest dla mieszkańców za darmo, lub po niziutkiej cenie (co stanowi duży kontrast z Indonezją, gdzie próbują wydusić z turysty każdy grosz;)
Czasem widać też, że nie mają co robić z pieniędzmi:) Przepięęęękne ogrody, w których czujesz się jak w jakiejś Krainie Czarów i totalnie odjechana architektura mówi sama za siebie.





No i uroczy Merlion, czyli Singapurska wersja syrenki;)

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz