niedziela, 23 grudnia 2012

Przedświąteczne poruszenie...

Hej obywatele, przed świątecznie! Mój sprawdzacz pisowni twierdzi, że to się pisze osobno, więc niech mu niech będzie ;)

Jak na święta przystało, dużo czasu spędza na zakupach. A niestety wszyscy spędzają tego czasu więcej, przez co w sklepach robi się tłok... Supermarkety wypchane ludźmi, którzy w pośpiechu chwytają produkty, które twierdzą, że mogą im się przydać, bo to ostatnia okazja, żeby jeszcze coś kupić...
W Australii nie ma takiej sytuacji. Znaczy w sumie, to są dwie. Dwie skrajne. Supermarkety są czynne nieco krócej, ale przez całe święta. Przykładowo, jeśli coś było czynne do 24, to skrócono ten czas do 20, bądź 18. Dział monopolowy natomiast działa cały czas bez zmian. Tak. W standardowych godzinach.
A dziwne to jest, ponieważ Australijczycy uwielbiają wolne i wakacje. Przekonaliśmy się o tym w czasie poszukiwań pracy - okazało się, że wszystkie puby i retauracje są zamykane z dniem dzisiejszym i trwają w tym stanie (zamknięcia) co najmniej do 6-7 stycznia, a niektóre, uwaga uwaga!, do końca stycznia! Tak.
Widać więc, dość duży kontrast. Niby wszyscy mają wolne, a jednak w supermarketach jakoś mniej świątecznie. Może to też jest przyczyną braku, popularnej w Polsce, nagonki zakupów przedświątecznych. Po prostu każdy jest świadomy tego, że będzie mógł w każdej chwili wyskoczyć do sklepu po śmietanę, która mu się właśnie skończyła.
Dużo większą popularnością niż w Polsce, cieszą się też kasy samoobsługowe, które znacznie przyczyniają się także zapewne do rozładowania kolejek. Samoobsługowe są świetnie wyposażone, także w ekran dotykowy przy zastosowaniu karty wymagającej podpisu - można złożyć podpis elektroniczny! ;)

Ale nie o tym chciałam napisać.
W naszym sąsiedztwie znajduje się duże targowisko, nazwane Victoria Market. Jest to olbrzymi teren, nie znam w sumie wielu targowisk, ale takich jak groodziskie, to ich tu z 10 by się zmieściło - sam dział z mięsem jest rozmiaru naszego lokalnego targu:)
W dziale mięsnym cuchnie niesamowicie niezmierzoną ilością mięsiwa, być może ktoś, kto uważa za smakołyk, jest w stanie przejść, ja nabrałam mdłości już po przejściu paru kroków. Potem nauczyliśmy się omijać tę część i przechodzić bezpośrednio do pozostałych działów.
Mięcho jest jedynym pomieszczeniem zamkniętym, nad pozostałymi postawione są jedynie daszki, chroniące przed deszczem, a może raczej przed słońcem w panujących tu warunkach (chociaż deszcz też potrafi wziąć z zaskoczenia:) Jest tu mega tłocznie, czasem ciężko się przecisnąć...

Ale tu ruch...
Najbardziej niesamowitą rzeczą na rzeczonym markecie jest niezmierzona ilość sprzedawców, z których każdy próbuje zwrócić na siebie uwagę. A czyni to w sposób...wpływający zniekształcająco na moje (myślę, że nie tylko moje) bębenki uszne. Każdy rozdziera swe usta w niebogłosy, by to jego głos został usłyszany przez jak największą liczbę potencjalnych klientów... Kupując pewnego dnia pomidory niemal nie ogłuchłam, gdy pani, obsługując mnie, nie chciała zaprzestać wrzasków zachęcających innych...widziałam też podobną sytuację z panem, których dialog wyglądał mniej więcej tak:

Sprzedawca: - ONE DOLLAR ONE BAG!!!
Klient:podchodzi,, chcąc kupić
S: - ONE DOLLAR ONE BAG!!!
K: Yes, I know.
S: - ONE DOLLAR ONE BAG!!!
K: I can hear you.
S: - ONE DOLLAR ONE BAG!!!
K: Yes, I know, I want to buy...
S: - ONE DOLLAR ONE BAG!!!
...
i takich sytuacji bywa wiele...;)
Nawet wykorzystują, jak to ostatnio zauważyliśmy, do tego celu dzieci!:) Które uwielbiają rozdzierać swoje buziaki i w dodatku nie trzeba im za to płacić...:)

Impreza kończy się teoretycznie ok 14-15, ale prawda jest taka, że jak się przyjdzie w okolicach tych godzin, to można zrobić najlepszy biznes. Każdy się chce pozbyć owoców, bo nie przeżyją do następnego dnia, więc sprzedaje za bezcen, dużo taniej niż normalnie. A wszystko nadal jest tak samo pyszne.
No właśnie. Wszystko jest tu pyszne. Nigdy w życiu nie jadłam tak pysznych pomidorów, a uwierzcie, że jadłam wiele...;) Radek cały czas zachwyca się słodkością pomarańczy, banany są takie idealnie do jedzenia, słodziudki arbuz, nektarynki...no wszystko, wszystko wszystko! Bo oni to sami chodują! nie muszą sprowadzać zza oceanów, wszystko dojrzewa na drzewach/krzakach/czy tam czymś i jest dopiero zrywane i jedzie od razu na targowisko. Żyć nie umierać. Naprawdę. Jest pysznie!
Bronią się też przed przewożeniem na teren Australii innych niż własnych owoców, ale o tym w następnym poście - w każdym razie nie potrzebują nic, poza swoimi własnymi, niesamowicie pysznymi produktami!

Nie życzeniujemy się jeszcze, jutro planuję to uczynić, tak więc do jutra!:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz